Któż nie zna tego autora, jego groteskowych opowiadań i poważnych sztuk. Któż, któż! Ech, Mrożek to ikona i postać z piedestału. Przez lata nieobecny w Polsce, znany na całym świecie dramaturg, genialny pisarz. Jednym słowem wielki człowiek!
A w tej biografii poznajemy troszkę innego Mrożka. I to dzięki samemu Mrożkowi poznajemy tego innego Sławka. Sławka z lat przedwojennych i Sławka podczas wojny. Oraz Sławka komunistę i członka partyji jednej i wiecznej. A wszystko to napisane z dystansem do siebie. Mrożek opisuje swoje życie nie szczędząc sobie dobrodusznych uwag o swej naiwności w latach młodzieńczych. Z rozbrajającą szczerością opisuje swoją naiwność w stosunku do komunistów i wszelkiej maści działaczy.
Pan Sławomir ze szczegółami opisuje swoje dzieciństwo, które przypadło na troszkę lat przedwojennych i lata okupacji. Ta zadziwiająca pamięć do detali, które wydają się być zupełnie nie do zapamiętania. To drobiazgowe i pedantyczne kreślenie sytuacji jaka panowała w domu rodzinnym podczas pobytu na wsi. Wszystko jest tu potrzebne i wszystko ma swoje miejsce. Oczywiście nie szczędzi również szczegółów dotyczących jego samego jako odludka, nie mającego przyjaciół, wiecznie siedzącego w książkach.
Mrożek opisuje również swoją drogą jaką musiał przejść by stać się pisarzem. Pracę jako reportera, którego zadaniem jest wychwalanie nowego systemu, opisuje również coraz większe zniechęcenie do owego systemu i nieustające uczucie duszenia się w tej Polsce stalinowskiej a później gomułkowskiej. Nudnym kraju, w którym człowiek musi żyć według podwójnych standardów i aby przetrwać musi wyrobić w sobie zadziwiającą umiejętność godzenia rzeczy zupełnie różnych.Pan Sławek nie szczędzi również opisów swojego zachwytu zachodem. Krajami, w których jest obfitość wszystkiego a ludzie mogą oddychać pełną piersią. Nic więc dziwnego, że postanowił opuścić kraj.
To naprawdę dobra książka. Czytałem ją z uśmiechem i czystą przyjemnością. Dodatkowym smaczkiem są opisy Krakowa i podkrakowskich wsi, w których Mrożek przebywał. Tak się składa, że Kraków chyba raczej też mym domem zostanie, nawet sobie obiecywałem podczas lektury, że postaram się odnaleźć miejsca opisane przez Mrożka. Co nie będzie trudne, gdyż w latach pięćdziesiątych miasto Kraka to raczej taka pipidówka była (bez obrazy rodowite Krakusy). Pipidówka ale z tradycjami!
Jest w tej książce świetny fragment, w którym Mrożek opisuje gdzie odnalazł swoje miejsce. Było to na pierwszym sylwestrze Mrożka, który został zaproszony przez Tadeusza Brzozowskiego. I tam w wieku chyba 20 czy też 19 lat pił alkohol. Mrożek wspomina, że nie ważne ile wypił. Ważne z kim pił! A pił z artystami! I od tamtej pory wiedział, że to środowisko jest jemu przeznaczone!
Książka zabawna i mądra. Bardzo silnie podkreślany jest fakt, że Mrożek napisał tę książkę po afazji. Zabieg marketingowy wydawnictwa, przynajmniej ja tak to odbieram jest następujący. Otóż „Baltazara” napisał Mrożek w ramach zajęć terapeutycznych, które miały mu pomóc przezwyciężyć afazję, na którą Mrożek zapadł po udarze mózgu. Szczerze mówiąc, ten szczegół jest naprawdę zbędny bo książka trzyma poziom i tym większa chwała dla pisarza, który potrafił stworzyć coś tak dobrego po takiej chorobie.
P. S. A nie mogę się powstrzymać i muszę zacytować fragment, może króciutki ale bawi mnie on zawsze do łez „Już i inne rakiety latać zaczęły, jeden tylko Bańbuła zachował przyzwoitość i konwencjonalnie rżnął nożem.” Chyba wszyscy się domyślają z jakiego opowiadania Mrożka to fragment, a jeśli nie to przykro mi bardzo. Albo nie, nie jest mi przykro tylko smutno.