Dzień dobry Ziemianie! Jak Wam płynie czas? Ten czwarty wymiar? Mam nadzieję, że tak jak Wy chcecie to tak Wam mija. Dzisiaj będzie o klasyce, ale takiej baaardzo klasyce. Książki Silverberga bardzo lubię. Możecie sprawdzić to Tu i TU, sporo ich też przeczytałem gdym był nastolatkiem.
Dzisiaj będzie o powieści sprzed niemal pięćdziesięciu lat (za kilka dni będzie miała równą pięćdziesiątkę). I to czuć moi, to czuć. Książka to historia pewnego człowieka, który w dalekiej przyszłości pracował na rzecz ludzkości, ale podczas misji, w której miał nawiązać kontakt z bardzo dziwną rasą inteligentnych obcych (misja zakończyła się fiaskiem) został przez tych obcych obdarzony dziwnym telepatycznym darem – otóż żaden z ludzi nie mógł z nim wytrzymać gdyż emitował mentalnie silne pole uczuć i emocji (głównie negatywnych). Ryszard Muller, bo tak nazywa się bohater ucieka na planetę, na której istnieją pozostałości tajemniczej rasy. Reliktem jest miasto – labirynt pełne śmiertelnych pułapek. Mullerowi udaje się pokonać pułapki i zaczyna życie w tym mieście. Jednak jego samotnię i pustelnię nawiedzają po kilku latach przedstawiciele ludzkiej rasy, gdyż jest misja do zrobienia.
Ludzkość ma śmiertelnego wroga. Inną obcą rasę, która zamienia całe społeczeństwa, całe planety w posłusznych sobie niewolników bez własnej woli i świadomości. Obcy nie widzą naszej inteligencji i traktują jak zwierzęta. Muller jest proszony o to by spróbował się skontaktować poprzez swój dar. I to się dzieje… Ale najlepsze jest to, że nie wiemy do końca jak potoczyły się losy ludzkości… Muller wykonuje misję i wraca do Labiryntu.
Nie będę się rozpisywał za bardzo, ale powiem szczerze, że spotkanie z tym klasykiem było trochę rozczarowujące. Książka jest bardzo nierówna – po obiecującym początku, w którym poznajemy tajemnicze Miasto-labirynt, gdzie zagadką jest nie tylko kto to miasto stworzył, ale też w jakim celu (opis pułapek i dzielnic był bardzo interesujący). Przechodzimy do długich rozmów bohaterów, które nic nie wnoszą, a wręcz przeciwnie rozbijają akcję i nawet kulminacyjny moment spotkania z obcą niewolącą ludzkość rasą jest potraktowany bardzo po macoszemu.
Na usprawiedliwienie Silverberga dodam tylko tyle, że powieść na początku ukazywała się w odcinkach. I pewnie Pan Robert miał czas na początku i ładnie nam akcję zawiązywał, by później w pośpiechu skończyć swoje dzieło.
Dobrze, że poznałem to dziełko, ale też swoją drogą ciężko mi będzie mówić o jakimś szczególnym sentymencie. Polecam zagorzałym miłośnikom klasyki science and fiction, ale też wiedzcie, że można sobie darować.
Agnes
charliethelibrarian
Agnes