I znów lajf stajlowo (chyba). Książka z Polski, pióro nie wiem skąd (chyba też z Polski). Mały notatnik z Rypina (bardzo fajny), herbata z Indii, kubek z Polski, podkładka z Wielkiej Wsi, notatnik z żółtymi karteczkami z Instytutu GFK.

Dobry wieczór moi drodzy. Oto kolejny dzień minął, kolejny wieczór się zbliża. Dni coraz dłuższe, choć w Krakowie dni pochmurnych mnóstwo, słońca jak na lekarstwo, a jeśli już wyjdzie to i tak przez smog nie może się za bardzo przebić. Moje przywitanie wydaje się trochę smutnawe, ale naprawdę wymieniam tylko fakty.

I dzisiaj książka znanego pisarza science and fiction człowieka, który należy już do klasyki. I znów książka po którą sięgnąłem przypadkiem (leżała sobie na półce). Ostatnio coraz częściej sięgam w taki sposób.

Kiedyś już chyba na tym blogasku opisałem jedną książkę Andersona. Dałem linka, ale nie klikajcie, bo wpis sprzed lat :)

Czy książka Poula Andersona spełniła moje oczekiwania (a szczerze mówiąc nie miałem żadnych poza miłym spędzeniem czasu) ? Otóż i tak i nie, bo czas miło spędziłem, ale też czułem podczas lektury sporo zgrzytów, które sprawiły, że mi nie grało.

Od razu powiem, że Orbita bez końca to tak naprawdę zbiór czterech nowelek napisanych w różnych czasie, a które łączy wspólna nić fabularna.

Pierwsza nowelka nosi tytuł Jaskinia Robin Hooda. Ziemia w dalekiej przyszłości – zatłoczona, miliardy istot ludzkich kłębiących się w wielopoziomowych miastach. Kastowość społeczeństwa, gdzie zaledwie niewielki procent bogaczy może pozwolić sobie na życie w luksusie takim jak świeże powietrze i dostęp do słońca. Jest Średni Poziom, która nie ma tak źle, ale 80% ludzkości żyje i jest Niskim Poziomem – analfabeci, wyrobnicy, żyjący z zasiłków łaskawie rozdawanych im przez bogaczy. Ogólnie jest gorzej niż teraz, a ostatnia rewolucja została pokonana i na Ziemi panuje dyktatura Bractwa.

Ludzkość podbija kosmos, znajduje nawet planety, które mogłyby się nadawać do zamieszkania, ale nie ma w ludzkości woli i sił, aby wyruszyć do gwiazd. Flotylla statków kosmicznych powoli kruszeje, a sami astronauci zauważają, że społeczeństwo, do którego wracają jest coraz bardziej zdegenerowane i niechętne wszelkim zmianom.

Piękny ten kosmos. Pinterest.com

Bardzo ciekawy opis społeczeństwa Ziemi w pierwszej części Jaskinia Robin Hooda, mamy z jednej strony przerażającą wizję motłochu, który nawet czytać nie umie, a z drugiej wszechpotężnych bogaczy, którzy tym motłochem rządzą. Nie mogę się powstrzymać od skojarzenia, które nasuwa się samo, bo czymże jest obecny 1%, a czymże jesteśmy my?! (Czytać przynajmniej umiemy).

Planeta jest zdewastowana, surowce na wykończeniu, a ludzie żyją jak szczury. Nie ma jednak w nich woli, by ruszyć ku gwiazdom – nawet jeżeli to jedyna szansa na ocalenie. Potrzebna jest intryga, która zmusi pozostałych członków opozycji tzw. Konstytucjonalistów (he he), do kilkudziesięcioletniego lotu przez pustkę kosmosu. Analogie do pionierów wyruszających podbić Nowy Świat jak najbardziej wskazane.

Pozostałe trzy nowelki to opis wydarzeń związanych z:

Płonący lot. Kryzys, który wstrząsa załogą w krytycznym momencie lotu na Rustum (tak nazywa się planeta) wymusza na kapitanie statku działania, które są wątpliwe moralnie i etycznie, ale służą jednemu celowi – dostarczyć kolonistów na Nową Planetę za wszelką cenę.

A jednak tak daleko opisuje przybycie na Rustum i pracę związaną z lądowaniem
i osiedlaniem się kolonistów. A także napięciami pomiędzy kosmonautami i kolonistami. Zwłaszcza jeśli chodzi o kontakty damsko – męskie

Młyny bogów to wydarzenia dziejące się kilkanaście lat po pierwszym lądowaniu – koloniści powoli oswajają się z planetą. Pojawiają się dzieci, które zmieniają zupełnie perspektywę patrzenia na Nowy Świat ludziom, którzy przybyli z Ziemi.

Przejdę do podsumowania i będę szczery – pomysł na fabułę bardzo fajny, bardzo ciekawy, ale książka napisana jest w sposób bardzo mętny, nijaki i mdły. Niby bohaterowie przeżywają jakieś emocje, walczą ze sobą, okazują miłość i gniew, ale zupełnie tego nie da się wyczuć. To wszystko nudne się wydaje.

Orbita bez końca i jej składowe nowelki były pisane w różnych odstępach czasu (wspominałem o tym) i to widać. Szkoda mi trochę, że tak świetny pomysł został przez autora zmarnowany i rozwleczony niemiłosiernie. Sam z chęcią bym przeczytał książkę
o życiu na Ziemi pod rządami Strażników czy też o zmaganiach kolonistów na nowej planecie (ostatnie opowiadanie było chyba najlepsze pod względem prowadzenia narracji). Ogólnie nie jestem w stanie Wam powiedzieć czy z czystym sumieniem mogę Wam tę książkę polecić.

P. S. W świetle ostatnich wydarzeń (rakieta Elona Muska i samochód w komisie tfu!
w kosmosie) wydaje się, że ludzkość marzeń o gwiazdach nie porzuciła, ale też prawdą jest, że robi się na naszej staruszce Ziemi coraz tłoczniej.

Comments (2)

  1. Odpowiedz

    SF Andersona bardzo się postarzało, a ta pozycja zwłaszcza (w końcu to opowiadania z lat 1959-1961). Znacznie lepiej prezentuje się jego fantasy, niestety, wydawców niespecjalnie interesuje, a wiele pozycji nigdy na polski nie było tłumaczonych.

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.