Kolejna książka przeczytana. I kolejna należąca do tak zwanej literatury młodzieżowej. Co się ze mną dzieje? Czyżbym pragnął w jakiś sposób odzyskać nieuchronnie uciekającą młodość? Czyżby moja podświadomość dawała mi do zrozumienia, że życie ciecze między palcami i w żaden sposób dwa razy do tej samej rzeki wejść się nie da? A może książki dla młodzieży mają dla mnie stanowić impuls do podsumowania dotychczasowych „osiągnięć” poprzez ukazanie pewnych drzwi, które się zatrzasnęły i otworzyć ich nie jestem w stanie… Tradycyjnie mężczyzna powinien w życiu zrobić trzy rzeczy: zasadzić drzewo, wybudować dom i spłodzić syna. Drzewo zasadziłem już niejedno, domów pomagałem budować wiele, a jeśli chodzi o płodzenie to radochy z próbowania mam, co nie miara, ale na razie (na szczęście!), bez skutków oczywistych w postaci potomków płci obojga. Więc jeśli chodzi o dokonania wieku męskiego to chyba jestem nad kreską. Co prawda pewien były premier powiedział, że mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, ale ja na razie kończyć nie zamierzam. Zresztą ten były premier też nie, wciąż unosi się w bagienku politycznym odbijając się stópkami od dna i trzymając główkę na powierzchni, żeby zaczerpnąć (nie)świeżego powietrza. A jego dawni „towarzysze” zdają się nie dostrzegać, że wiele rzeczy stało się przeszłością i czas iść naprzód.
Ostatnimi czasy trafiam na literaturę dla młodych, nawet bardzo młodych. Nie wybieram jej świadomie, po prostu w większości przypadków nie mam zielonego pojęcia co mnie czeka. Jak już wspomniałem gdzieś tutaj, blurbów i not wydawcy nie czytam. Dlatego często czeka mnie spora niespodzianka.
„Wśród ukrytych…” jest taką niespodzianką. Nie powiem, że miłą. Określę ją jako niespodziankę bezbolesną. Książka jest zdecydowanie dla młodszych czytelników. Prosta, prostym językiem napisana, niezbyt skomplikowana i niewymagająca, bardzo przystępna. Brak w niej złożoności i wielowymiarowości (ciekawe jeszcze ile uda mi się synonimów na jej prostotę wymyśleć). W każdym bądź razie nadaje się dla dość młodych „człowieków” w sam raz.
Fabuła jest prosta (czy ja już czasem tego słowa nie użyłem?). Nieokreślona przyszłość lub historia alternatywna. Plaga głodu nawiedza ludzkość, aby jej przeciwdziałać rząd chyba USA, wprowadza Ustawę Populacyjną, która zabrania posiadania więcej niż dwójkę dzieci. Mija kilkadziesiąt lat, reżim totalitarny, jakim stał się Rząd, dręczy swój lud. Luke Grant jest trzecim dzieckiem, ukrywa się na farmie rodziców. Myśli, że jest wyjątkiem, ale jak to zwykle bywa są podobni jemu. Należy do generacji „dzieci cieni”. Jeśli zostałby wykryty czeka go śmierć. Obserwujemy Luke’a jak nabiera doświadczenia, widzimy jego drogę do własnych przekonań i wraz z nim postanawiamy walczyć z reżimem.
Duża czcionka, prosty język i książeczkę przeczytałem. O dziwo wzbudziła większą sympatię niż „Igrzyska śmierci” być może dlatego, że nie udawała czegoś więcej. Poczucia straconego czasu nie miałem, jak ktoś chce może przeczytać, ale niekoniecznie musi.