I już po… Strasznie mi smutno z tego powodu, nawet aura dostosowała się do tego, że wakacje się skończyły.
Dzień dobry Czytelnicy Wy moi ukochani – normalnie przybiłbym Wam piątkę, ale pewnie dzielą nas dziesiątki, o ile nie setki kilometrów. Dlatego łapcie taką wirtualną high five. A tymczasem wróćmy do książki, o której dzisiaj Wam napiszę.
Nie będzie i nie jest łatwo pisać o dziełach, które zdobyły status legendy, klasyki i na trwałe wpisały się w jakiś nurt, stały się częścią określonego dorobku kulturowego. Nie jest. A taką książką bez wątpienia jest „Opowieść podręcznej”, której nie czytałem wcześniej (nie wiem jakim cudem), ale za to w moją świadomość wrył się film, który gdzieś kiedyś musiałem oglądać w telewizji. Jednak było to bardzo dawno i po filmie zostały mi tylko urywki, fragmenty, wrażenia. Na tyle silne, że gdy ktoś powie „Opowieść podręcznej” przed oczyma mymi pojawiają się sceny właśnie z filmu z Robertem Duvallem i Nataszą Richardson. Łapcie trailer:
A po książkę sięgnąłem, gdyż HBO wypuściło serial, który wiele osób sobie chwali, a tak mam, że jeśli powstaje film, serial na podstawie książki, to nie obejrzę go dopóki nie przeczytam pierwowzoru. To niestety przyhamowało mnie bardzo jeśli chodzi o wiele produkcji.
Wracając do książki – czy muszę Wam przytaczać fabułę? O państwie Gilead, które w niedalekiej przyszłości stało się tyranią mężczyzn wobec kobiet, a świat wstrząsany katastrofami ekologicznymi, wojnami i społecznymi niepokojami nie jest już taki jak dawniej? Specyficzny ustrój tego kraju, który prawdopodobnie zajmuje jakiś fragment dawnych Stanów Zjednoczonych to mieszanka religijnego fanatyzmu (protestancka moralność), dziwnych obrzędów (wybawienie, zapłodnienie), faszystowskiego reżimu i technologicznej dystopii.
To tak w skrócie, ale powiem Wam co Wam powiem – nie ruszyła mnie ta książka. W sumie nie wiem czego się spodziewałem, ale jest coś takiego w człowieku, że pewne rzeczy zostają. I ja pamiętam z młodości gęstą atmosferę filmu, ukryte perwersyjne obrzędy (scena seksu z mężem, żoną i podręczną), czarne uniformy strażników i przebłyski informacji ze świata, który powoli staczał się w przepaść lub już się stoczył. W książce wydaje mi się, że jest to wszystko – zwłaszcza na plus są opowieści przed nastaniem reżimu – świetnie opisane narodziny dyktatury. Powolne odbieranie praw i wolności, zamach na konstytucję, zamykanie w więzieniach niewygodnych działaczy, przedstawicieli mniejszości wszelakich… Ktoś, gdzieś analogię? Dostrzega? Samą współczesność narratorki poza wzbudzającym oczywistą grozę sposobem postępowania ze zdrowymi, płodnymi kobietami potraktowałem trochę jak szkic, który został nakreślony, ale nie wypełniony. Mam to skrzywienie, że ja lubię otoczkę, historię, fakty przemycane gdzieś na obrzeżach książki. Tego zdecydowanie mi brakowało.
Książka została napisana w latach osiemdziesiątych i opowiada o świecie niedalekiej przyszłości, można spokojnie wysnuć wniosek, że akcja podręcznej dzieje się mniej więcej w naszej współczesności. Co pozwala odetchnąć z ulgą, ale czy naprawdę w naszym świecie jest lepiej? W większości zachodnich demokracji pewnie tak, lecz przecież spora część świata zmaga się z wieloma problemami, nie wspominając o tym, że Ziemia usiłuje się tej ludzkiej zarazy pozbyć na wiele różnych sposobów.
Wrócę do książki – wydała mi się płaska, pozbawiona emocji, a przecież życie Podręcznej to egzystencja mająca służyć jednemu celowi – urodzeniu dziecka dygnitarzom dyktatury i do przyjemnych nie należy. Świat w którym poruszają się Podręczne to świat bez literatury, bez rozmów, bez prawdziwego kontaktu z innymi ludźmi. Kobiety traktowane są jak rozpłodowe klacze, których jedyną wartością jest możliwość urodzenia zdrowego dziecka. Przerażające i ryjące beret. Lecz sposób narracji wydawał mi się zbyt prosty czy też suchy. A może to świadomy zabieg autorki, wszak Freda (narratorka) przez wiele lat przebywała w obozie resocjalizacyjnym prowadzonym przez tak zwane Ciotki. Tu też ciekawy zabieg – kobiety stają się strażniczkami kobiet, to one wymuszają posłuszeństwo i wdrażają dyscyplinę. Uczą nowego porządku i przygotowują kolejne Podrzędne do pełnienia jakże ważnej roli dawczyń życia kolejnym pokoleniom obywateli Gileadu.
A i żeby nie było – napisałem, że nie ruszyła mnie ta książka. Co nie znaczy, że czytało mi się ją źle. Skoncentrowałem się jednak na dystopijnych aspektach. Tajnych służbach inwigilujących wszystkich, donosach i rytuałach. W sumie tutaj ta wizja trochę kulała, bo te wszędobylskie Oczy i ogólnie cały aparat państwowy taki mało przekonujący. Wiem brzmię tak jakbym się czepiał, ale nie czepiam się, aż tak bardzo. W sumie gdybym „Opowieść…” przeczytał kiedyś tam dawniej to pewnie bardziej by zaiskrzyło.
P. S. Strasznie dużo było kolorów w tej książce, że coś jest takiego koloru, że jakaś draperia jest taka, a nie inne. Ogólnie kilka nazw (kolorów) musiałem sobie sprawdzić. To już jest narzekanie wiem.
P. S. 2 I po cóż był ten epilog na końcu? Miałem wrażenie, że autorka chciała się zdystansować do tego co napisała. A przecież zakończenie było mocne i naprawdę zostawiało czytelnika w niepewności. Co akurat mi się w tej książce spodobało. A tu bęc… No może na pocieszenie dodany ten epilog.
Jarek
charliethelibrarian
Ambrose
charliethelibrarian
Ambrose