Bo to nie jest tak, że Charlie nie czyta. Charlie czyta wciąż, ale ostatnio trochę mniej i jakby tak bardziej rozdrobnionym jest w tym swoim czytaniu. Tu stroniczka jakiejś książki, tam rozdzialik i tak zbiera Charlie te okruchy literatury w swojej główce. Może coś mu po tym zostanie a może to wszystko wywietrzeje, zostanie spalone w alkoholowym ciągu. Tego nikt nie wie, tym bardziej Charlie. Jedno jest pewne: „Wyspa Klucz” tak szybko z Charliego głowy nie zniknie. Ten reportaż, ten zbiór esejów, ta książka jest fantastyczna. Cud, miód i orzeszki – ale proszę nie myśleć, że taka ta książka słodziutka. Oj nie.
Stany Zjednoczone – Imperium Rzymskie naszych czasów. Kraj, który miał i ma ogromny wpływ na kształt współczesnego świata. Ziemia Obiecana dla wszystkich. Stworzona przez przybyszy i imigrantów ojczyzna wolności i swobody. Kraj, w którym możliwe są historie w rodzaju od pucybuta do milionera. My Polacy mamy swoje własne wyobrażenie o USA. O Ojczyźnie dolara. Społeczeństwo amerykańskie zostało opisane w tak wielu rozprawach, książkach, że chyba nie sposób tego ogarnąć. Więc po cóż jeszcze jedna książka o USA? Można powiedzieć, że ta książka jest i nie jest o Ameryce. Bo opowiada ona losy ludzi, którzy dopiero przybywali do tej Ziemi Obiecanej. Opowiada ich dzieje w momencie gdy pierwszy raz stawiali stopę na amerykańskiej ziemi. A ziemią tą była wyspa Ellis. Gdzie przez kilkadziesiąt lat była stacja imigracyjna przyjmująca przybyszów do Stanów. Oczywiście było to w czasach gdy z Europy do Stanów płynęło się statkami. Czyli koniec wieku XIX i pierwsze dekady wieku XX. To wtedy Stany przyjęły najwięcej imigrantów w swej historii. Ale nie przyjmowały wszystkich z otwartymi ramionami.
O, nie było tak łatwo. Wszyscy, którzy przypłynęli z Europy na wielkich parowcach, płynąc w okrutnych warunkach, często gorszych niż w bydlęcych wagonach. Wszyscy ci Niemcy, Rosjanie, Polacy, Włosi, Szwedzi, Żydzi, Cyganie, Ormianie i wiele wiele innych narodowości, szczepów, plemion, nacji pierwsze swe kroki stawiało właśnie na wyspie Ellis. I tutaj byli poddawani „selekcji” i choć to brzydkie słowo tak to się odbywało. Stany Zjednoczone odrzucały chorych, szalonych, wszystkich, którzy mogli stanowić w przyszłości ciężar dla społeczeństwa. Autorka książki w bardzo sugestywny sposób opisuje wszelkie procedury, maluje nam przed oczami wygląd pomieszczeń stacji. Idealnie przedstawia zachowania różnych ludzi. Ja czułem wszystko, czułem strach i przerażenie ludzi, którym każe się robić dziwne rzeczy, zabiera się ich bagaże, każe się rozbierać. Brud, smród i ubóstwo jakie panuje na stacji przedostaje się dzięki słowom Szejnert nie tylko przez strony książki ale przez stulecie. Szejnert skupia się na poszczególnych osobach, zarówno pracownikach stacji jak i przybyszach, nakreśla ich portret i przedstawia dzieje. Poznajemy historie smutne i wzruszające. Historie mające tragiczny finał ale również te z tak lubianym przez nas happy endem.
Ta książka pełna jest wszystkiego: śmierci, bólu, nędzy, rozpaczy, cierpienia ale jednocześnie historii nieprawdopodobnych, wzruszających i dających nadzieję. Losy milionów pokazane na przykładzie losów kilkudziesięciu osób. Pełno w niej faktów i liczb ale to w żaden sposób nie przeszkadza, wręcz przeciwnie pozwala sobie wyobrazić skalę i ogrom przedsięwzięcia jakim przez lata była stacja witająca przybyszów w Nowym Świecie. Książka choć reportażem jest, nie pozbawiona jest poetyckości i metafor. Stojąca tyłem do imigrantów Statua Wolności (tak ją widzą imigranci patrząc na nią z Wysyp Ellis), wydaje się mieć ich w d… Drapacze chmur, które dla dziesięcioletniego włoskiego chłopca i jego brata wydają się masywem górskim. Ogromne znaczenie przedmiotu nazywanego buttonhook, który pierwotnie służył do zapinania guzików a oddał nieocenione usługi służbom medycznym wyspy Ellis.
To rewelacyjna książka. Rzadko gruboskórnego Charliego coś wzruszy, czy tam dotknie wrażliwszej części jego duszy (zresztą facet nie powinien w ogóle o tym wspominać), jednak ta książka go wzruszyła. I to wystarczająca rekomendacja. Polecam tę książkę każdemu. Jest świetna!
papryczka
charliethelibrarian
Pingback: Mój dzień w książkach… « Blog Charliego Bibliotekarza
Pingback: „Największy karawanseraj na świecie” (Małgorzata Szejnert, „Wyspa klucz”) – Zacofany w lekturze