Kiedy czytałem próbę biografii Korczaka, Joanna Olczak – Ronikier wspomniała o epizodzie w życiu młodego Janusza, w którym Korczak włóczył się po melinach i pił wódkę z prostytutkami, złodziejami i „andrusami” warszawskimi. Towarzyszem jego eskapad był pisarz, który był „wschodzącą” gwiazdą polskiej literatury. Wielu uznanych polskich literatów, dziennikarzy, krytyków literackich wróżyło mu ogromny sukces. Mówiono o nim, jako burzycielu starego porządku, piewcy nędzarzy i dziwek. Miał być poetą o iście młodopolskim stylu będącym za pan brat z przedstawicielami proletariatu. Z tego, co wyczytałem z biografii pisarza, to rzeczywiście niezłym był włóczęgą, pijakiem, brał nawet udział w rewolucji 1905 roku. Ścigany przez Ruskich i Austriaków pałętał się od zaboru do zaboru. Ogólnie był pisarzem, który żyje takim życiem, jakie opisuje w swoich książkach. Wielu biografów Zofii Nałkowskiej określa go jako wielką niespełnioną miłość pisarki. Co mnie uderzyło, to podkreślane wszędzie opinie wystawiane Licińskiemu przez mu współczesnych dotyczące jego wielkości, ogromnym talencie literackim i niesamowitej wrażliwości społecznej na krzywdę dołów społecznych. Miał być objawieniem i jego literatura miała odmienić oblicze Ziemi, tej Ziemi. Weryfikacja nastąpiła dość szybko. Już w kilkadziesiąt lat po jego śmierci na gruźlicę w wieku trzydziestu czterech wiosen. Nikt z szerszej publiczności o Licińskim nie pamięta. Kojarzą go jedynie poloniści siedzący w bibliografiach literatury polskiej i niejaki Charlie bibliotekarz, który w swej bibliotece miał egzemplarz jego dzieł wydany z okazji siedemdziesięciolecia zgonu pisarza. A Charlie sięgnął po niego tylko, dlatego, że pewna pisarka wspomniała o nim w biografii Starego Doktora, bo Stary Doktor zanim był Stary to był młody i wódeczkę też lubił sobie grzmotnąć, jak na prawdziwego polskiego Żyda przystało.
Dajmy sobie spokój ze szczegółami biograficznymi. Nie chcę Was zanudzić. Przecież sobotni wieczór jest, wszyscy zmęczeni po wczorajszych marszach (był ktoś w Warszawie?). Ja spacerowałem po Krakowie, który był piękny i iście świąteczny. Dobra, dość tego off topicu:) Przeczytałem dwa zbiory ni to opowiadań, ni to krótkich form literackich. Po pierwsze Liciński jako obserwator życia społecznego sprawdza się świetnie. Bystry obserwator, znający najgorsze dzielnice Warszawy w mocnych słowach opisuje świat wyrzutków społeczeństwa. Wyrzutków, których los jest nieraz gorszy niż zwierząt. Za wszystko wini on oczywiście społeczeństwo i przedstawicieli kleru, władz i arystokracji. Podobał mi się zwłaszcza antyklerykalizm Licińskiego w iście Chrystusowym stylu (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Gdy Liciński opisuje świat kurew, nożowników, pijaków – czyta się go wtedy bardzo dobrze. Wiele jego spostrzeżeń wciąż jest aktualnych. Natomiast, gdy przychodzi do spraw miłości, zaczyna się ten rozbudowany, wyegzaltowany i barokowy styl pisania, który po tylu latach trąci myszką i to mocno zdechłą. Te fragmenty czytałem bardzo wolno i ze zmęczeniem. Te wszystkie uczucia, które nim szarpały jak jesienny, pożółkły liść kasztanowy spadający z wysokiego drzewa, którym miota wicher targający krakowskim powietrzem. Drażniło mnie to strasznie.
Liciński znajduje więcej wspólnego z dnem społecznym, mętami lub jak pisali krytycy w dobie komuny lumpenproletariatem niż z „normalnymi” poważanymi obywatelami, którzy dla niego są pełni obłudy, hipokryzji i gorsi są od zwierząt. W prostytutce znajduje pokrewną duszę i uważa za lepszą od wszystkich dam z dobrych domów, które dają po cichu i udają moralnie lepsze. Liciński w dziwce widzi przynajmniej szczerość i smutek oraz brak nadziei na poprawę losu. Już wspomniałem wyżej te fragmenty były dla mnie najlepszą częścią książki. Przeczytałem również opowieść o jednym ze wspólnych wypadów z Korczakiem. Bardzo interesująca i ciekawa.
Podsumowując moi drodzy. Nie dziwi mnie, dlaczego Liciński zapomnianym pisarzem jest. Część jego prozy wciąż jest interesująca. Opisana rzeczywistość slumsów warszawskich wciąż intryguje i przeraża. Jednak wiele cennych obserwacji i ciekawych zdarzeń, opisów ludzi, ginie w manierycznym stylu pisarskim, który mnie osobiście nużył i męczył. Dziś Liciński byłby świetnym reporterem. Miał podobno łatwość nawiązywania kontaktów z tak zwanym „elementem”, który przecież niechętny obcym, zwłaszcza z inteligenckich sfer, natychmiast brał go za swojego. Ogólnie mówiąc cieszę się, że poznałem jego pisarstwo, ale jeśli ktoś nie musi może sobie spokojnie darować. Wiem, że to smutne, bo w ten sposób Liciński skazany na dalsze zapomnienie jest.
Agnes
charliethelibrarian
ROBERT TORLICKI