Wróciły! „Książki najgorsze” z roku tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego! Uff, a już się bałem, że polscy grafomani zawiedli na całej linii. Mam nadzieję, że wrócą na dłużej bo dalszych numerów nie przeglądałem, ale nawet jak trafią się od czasu do czasu to i tak nie będzie źle.
Dzisiaj dwaj autorzy sprzed lat. Xawery Glinka. „Zielona furtka. Poezje.” i Zygmunt Nardycz. „Matka. Utwór dramatyczny w trzech odsłonach”. Z cyklu: „Wojna”.
Rubryka oczywiście z Wiadomości literackich nr 11, 15 marca 1925 roku.
U furtki do „Książek Najgorszych”
„Xawery Glinka. Zielona furtka. Poezje. Warszawa, 1925; str. 126.
Grafomania zaczyna się zwykle od t. zw. łatwości wierszowania. Powstają kilometry rymowanych „snów”, „tęsknot”, „szałów” i t. p., i w sferze tych szablonów obraca się przyszły twórca krócej lub dłużej, w zależności od posiadanego talentu i wyłożonej nad sobą pracy. Sądzę, że młodzieńcze utwory każdego poety dadzą się podciągnąć pod nazwę grafomanii, sądzę nawet, że liczba poetów jest poprostu zależna od liczby grafomanów, że zachodzi tu stosunek wprost – proporcjonalny. Grafomania więc, jako nawóz, z którego wyrastają późniejsi twórcy, jest zjawiskiem dodatniem w kulturalnem życiu społeczeństwa, można ją tolerować, jeżeli chodzi o młode, kiełkujące talenty i talenciki, — inna sprawa jednakże ze starszymi, notorycznymi grafomanami.
Pan Glinka, długo pracując piórem, nie nauczył się niczego, prócz dobierania kiepskich rymów dla banalnej treści; wydaje mu się jednak, że jest poeta. Już pierwszy wiersz jego nowego tomu jest bezwartościowy, a im dalej zapuszczać się w te 126 stron „poezyj”, tern plastyczniej zarysowuje się klasyczne niedołęstwo poetyckie (przy dość wprawnem zresztą operowaniu szablonami), płaskość ideologii, trywialna zmysłowość i nikła inteligencja.
„Poeta, pan, mag wzniosły, co duszę ma wolną” pisze np. takie rzeczy:
„Oparty o mur kościoła
Łazarz samotny stał.
Mija go gawiedź wesoła,
Pachnących spódniczek szał „
W tym samym czasie „Krakowskiem idzie pachnąca panna — szesnaście lat” i ni z tego ni z owego:
„Panna się brata z Łazarzem.
Z wiosną brata się trup!
Przed Boga wielkim ołtarzem
Mistyczny pełni się ślub”.
Mistyka, ten stary wykręt grafomanów, przydaje się również, gdy chodzi o bardzo konkretne cele, t. zw. „erotyczne”:
„Pani ręce są jak relikwie
W milczeniu świątyń podziwiane.
Całując końce Pani palców —
Jak Hostię z nich przyjmuje pranę”…
Patriotyzm p. Glinki gatunkowo nie jest cięższy od jego „mistyki”. Wiersz p. t. „Antychryst” pod względem treści jest kiepską trawestacją tego, co przez parę lat napisała „Dwugroszówka” na temat antychrysta – Żydowina, Lejby Trockiego, pod względem formy zaś — nieudolnem naśladownictwem znanej przed kilkoma laty „Wielkiej Teodory”. Od siebie daje autor tylko tę informację, ze ajentami Trockiego są:
„Lloyd George, Toover, Samuelsy,
Rotschyldy, Barbussy, Wellsy –“
Pan Glinka jako „kochanek” pisze kilkadziesiąt wierszy ordynarnej siewieriańszczyzny pod ogólnym tytułem „Pani”. Oprócz nieodzownych „omdleń”, „upojeń”, „pieszczot”, „róż”, „mórz”, „sleepingów” i francuskich rymów (np. Łan — l’Origan, a nawet biioux — dessous) — nie brak tam i momentów rozweselających, np.:
„ … Jak mysz napoły żywa,
Ze strachu oniemiała —
Radosna i szczęśliwa
Oddajesz mi się cała.
Choć czujesz, że za chwilę
Zatracę Cię w niebycie…”
Pan Glinka ma podobno jedwabną pyjamę i błękitną kanapę. — wogóle jest (ho! ho!) per-wer-syj-ny!…
„…Wino w kieliszkach — przekąska –
Kusi mnie pończoch twych ażur
I solferino podwiązka…
Przewlekłą drażnię pieszczotą
Różowe piersi Twych końce”…
Poprzestajemy na tem. Sądzimy, że zajęcia p. Glinki nie wymagają tak dokładnego opisu, upstrzonego owemi osławionemi „tęsknotami”, „niebytem”, „powiewami wiosny”, — niesmaczną „liryką” i poślednią „mistyką”. Ani życie bowiem, ani poezja nie dadzą się sfałszować.
Zygmunt Nardycz. Matka. Utwór dramatyczny w trzech odsłonach. Z cyklu: „Wojna”. Warszawa, 1925; str. 49 i 1nl.
Przepis kuchenny Zygmunta Nardycza na dramat: 1) rzeczowniki: zgroza, niebyt, nieukój, dal, rozpacz, mistyczność, smętek, bezpowrót; 2) czasowniki: unicestwiać, szarpać, zwiewać, omdlewać. znikać; 3) przymiotniki: niesamowity, skołatany, podzwonny, skłębiony, milczący, ukojony; — do tego trochę kropek i przecinków, dużo, jak najwięcej myślników; dobrze zamieszać i po godzinie wyjąć z pieca świeży filozoficzno – mistyczny, fajn – ekspresjonistyczny dramat.
Jeden z aktów kończy się tak:
„Poeta (spojrzał tu i owdzie, pokiwał niewiadomo dlaczego głową)
(wychodzi)
(Zasłona)”
Pan Nardycz też spojrzał tu i owdzie, słyszał lub czytał to i owo, rozumiejąc piąte przez dziesiąte, i niewiadomo dlaczego uważa się za dramaturga. A dajże pan spokój!
Wb.”
Ja tam na poezji się nie znam, to się nie wypowiem o panu Glince. Krótkie przeszukanie Sieci i słowników zaowocowało informacjami, o tym że pan Glinka trochę pisał w czasach międzywojennych i wojennych oraz, że osiadł w Londynie. Dla zainteresowanych poezją Jagiellonka ma egzemplarz tutaj i można też sobie kupić książkę. Na Allegro aukcja jest tutaj. Powiem tyle, że ja zakupów czynić nie zamierzam:)
A pan Nardycz też jest w Jagiellonce do przeczytania tutaj. Za wielu informacji o nim nie znalazłem.
Tradycyjnie znalezione w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej.
bagienny