Dzień dobry! Jak nastroje w ten zimowy wiosenny poniedziałek?
Dziś kolejny „odcinek” „Książek najgorszych”. Przeglądając wczoraj Widaomości Literackie popadłem w lekkie przerażenie, bo książek najgorszych nie było przez kilka numerów. Na szczęście przedwojenni grafomani nie dali o sobie zapomnieć i kolejna recenzja książki trafiła na szpalty WL.
Książka Tadeusza Meyerholda „Arlekinada. Cykl fragmentów karnawałowych”.
Wiadomości Literackie nr 43, 26 października 1924 rok.
Książki najgorsze
[quote style=”1″]Tadeusz Meyerhold. Arlekinada. Cykl fragmentów karnawałowych. Warszawa 1924; str. 69 i 7nl,
Pan Meyerhold należy do zanikającego typu miłych, „kulturalnych”, pełnych „rafinerii”, wytwornych, wesołych grafomanów. W każdej linijce swej prozy, a raczej pozy poetyckiej, jest on, czarującym mężczyzną, którego żadna kobieta nie rozumie. W szapoklaku z monoklem w oku, z chryzantemą w butonierce, cytuje on przez zęby Wilde’a, Verlaine’a i Maeterlincka. Jest to typowy taki, co rzuca kobietom szeleszczące banknoty, zapala papierosa, każe podać szampana i zaprasza do tanga tak tajemniczo, jak gdyby zapraszał na pogrzeb. Uśmiecha się zwykle sarkastycznie i mówi do siebie po francusku: „Nous sommes des cadets de Gascogne” lub coś równie niestosownego.
Jednym z najbardziej typowych jest następujący utwór p. Meyerholda, który pozwolę sobie zacytować w całości:
„Czem jest krwawa noc rozkoszy stłumionych i ukrytych tęsknot?
Schnitzler powiedziałby: „nastrojem”, Verlaine — ,,odcieniem” — , a Wilde „kaprysem”. Ja zaś mówię: „sfinksem”.
Istotnie. Jestem przekonany, że gdyby obudzić Verlaine’a w trumnie i spytać go, czem jest „krwawa noc rozkoszy stłumionych i ukrytych tęsknot”, — odpowiedziałby bez zająknienia: „naturalnie, że odcieniem!” Tak samo nierozumnie postąpiłby Wilde i Schnitzler. Meyerhold ich zawstydził: on jeden wie o tem, że taka noc jest właśnie niczem innem jak sfinksem. W tym literackim wyścigu autor wziął Verlaine’a, Wilde’a i Schnitzlera o głowę, a raczej o pół głowy.
Meyerhold patrzy na życie realnie i bez przesady; jeżeli ma coś do powiedzenia, mówi zwyczajnie i poprostu. — Np.: „Wysnuł jedną wątłą nić z pajęczej plątaniny odlatujących przeżywań i na osnowie bladej rzeczywistości począł haftować mistyczne arabeski pragnień niespełnionych”.
Czasem powie coś mniej zrozumiałego, jak np.;
„I potoczyły się słowa miłe, zgrabne, w bezbarwę wyrazów odziane, pod powłoką kryjące tyle drgnień ust i powiek, tyle szczerych krzyczących falowań piersi… Nagle padł dźwięk brzydki, przesiąknięty ohydą codziennych niskich przeżywań. Teraz? — zaśmiała się Mora — Hahaha! Teraz mnie chcesz?”
Otóż w tym, że się tak wyrażę, ustępie niejasne jest, o jaki to brzydki dźwięk chodziło. Może jest to omyłka korektorska, i powinno być „dźwięk brzydki, przesiąknięty ohydą codziennych niskich przeżuwań?” W takim razie ustęp byłby wyraźny.
Chciałbym przekonać p. Meyerholda, że można być bardzo miłym i porządnym człowiekiem bez pisania „Arlekinady”. Muszę bowiem na zakończenie zacytować najkrótszy utwór p. Meyerholda, który brzmi w ten sposób:
„Myśl jedna, — odruch myśli raczej… Chcesz wiedzieć?”
Czy w „Arlekinadzie” jest „myśl jedna, — odruch myśli raczej?”… Chcesz wiedzieć? A więc powiem: — „Niema”.[/quote]
BT.
Dźwięk codziennych „przeżywań”? Niestety ja mam skojarzenia jednoznaczne, a krążące wokół dźwięków towarzyszących procesom gastrycznym. Najprościej rzecz ujmując prawdopodobnie chodzi o bąka.
Aby dowiedzieć się „co poeta miał na myśli”, musiałbym przeczytać książkę p. Meyerholda, a i to działanie mogłoby być niewystarczające. Brzydki dźwięk codziennych „przeżywań” zostanie więc tajemnicą.
Gdyby ktoś jednak chciał odkrywać prozę pana Tadeusza, książkę można znaleźć w Jagiellonce. O tutaj!.
Znalezione jak zwykle w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej.