Pana Scalziego poznałem od bardzo dobrej strony, czyli jego Wojny Starego Człowieka już może trochę mniej zachwycony byłem jego Brygadami duchów, ale z tego co pamiętam podobały mi się również. Nic więc dziwnego, że postanowiłem sięgnąć po Czerwone koszule zwłaszcza, że w sieci naczytałem się mnóstwo baaaardzo pozytywnych opinii o tej książce.
I może te mega pozytywne opinie trochę mnie zbytnio nakręciły, bo szczerze mówić spodziewałem się dzieła mega wyjątkowego, które po prostu rozłoży mnie na łopatki i sprawi, że lepiej zrozumiem nie tylko siebie, ale i cały Wszechświat, a jeśli tego nie doświadczę to przynajmniej się ubawię po pachy tak jak to było w Wojnie. Niestety fajerwerków specjalnych nie było.
Czerwone koszule to parodia klasycznych motywów z seriali science and fiction oraz całej klasyki science and fiction. Oczywiście najbardziej rzucającymi się w oczy nawiązaniami są te odnoszące się do Star Treka (sam tytuł to określenie wywodzące się od koloru mundurów niektórych członków załogi Enterprise). Przed ponad rokiem miałem małą przygodę z odświeżaniem sobie klasycznych odcinków Star Treka i muszę się Wam przyznać, że oglądało mi się je nadzwyczaj dobrze (te kuse spódniczki członkiń załogi oraz kostiumy najczęściej mocno obnażające piękne ciała kosmitek, ech…). Oczywiście po pewnym przymrużeniu oka i powstrzymaniu wewnętrznego głosu logiki. Jednak najbardziej w pamięci utkwiły mi sezony nie z Williamem Shatnerem jako Kirkiem, ale te z Jean-Luc Picardem (Patrick Stewart) niektóre fragmenty odcinków tkwią w mej mózgoczaszce do dzisiaj. Wracając do książki.
Zacznę może od tego, że książkę czytało mi się świetnie. Napisana lekkim, łatwo przyswajalnym stylem, który sprawiał, że przygody głównych bohaterów były przeze mnie pożerane jak ludzie po spotkaniu z rekinem lodowym. Humor i parodiowanie schematów z tak wielu produkcji science and fiction wyszedł Scalziemu dobrze. Co prawda nie rozbawiało mnie to do łez, ale przyjmijmy, że wiedziałem, w którym momencie autor sobie pozwala na puszczanie oka do czytelnika.
Napisałem, że nie czułem fajerwerków podczas lektury. Teraz chciałbym Wam powiedzieć, że faktycznie nie opadła mi szczęka, nie poczułem się zbytnio przejęty rozważaniami o naturze Wszechświata, alternatywnych rzeczywistościach, w których to losy ludzi zależne są do widzimisię kiepskiego scenarzysty.
Będzie teraz chwila szczerości – wielokrotnie myślałem sobie, a co jeśli te wszystkie historie, opowieści, które ludzie stworzyli, wymyślili, napisali, nagrali, sfilmowali mają odzwierciedlenie gdzieś tam, hen, hen, hen daleko. Zdajecie sobie sprawę jak wiele popapranych miejsc i jak wiele przerażających Wszechświatów stworzyliśmy plus dochodzi ten realny, który dla wielu ludzi jest już piekłem na ziemi. Przecież to mózg się ścina. Dlatego być może miałem zbyt duży dystans do przygód załogi Nieustraszonego i zupełnie nie „czułem” żadnej więzi emocjonalnej z bohaterami. Ta postawa na pewno zaważyła na takim, a nie innym odbiorze tej wychwalanej książki.
Doceniam zabawę i grę konwencją, która przewija się przez całą książkę, ale uważam, że to nic więcej jak tylko pusta bańka i popis umiejętności autora (dobry popis), lecz nie ma tam większej głębi i jest popkulturowa płycizna, która próbuje udawać coś więcej, a to akurat mi się średnio podoba.
Komunikat! Książkę czyta się świetnie i jest naprawdę dobrze napisana, ale nie przypisywałbym jej większej roli i głębi niż jest to potrzebne. To tyle w temacie. Ogólnie polecam, bo na pewno to nie będzie zmarnowany czas.
Agnes
charliethelibrarian
Agnes
Zbyszek Kwiatkowski (zbyszekspir)
charliethelibrarian
rob
charliethelibrarian