„Wszystkie nieszczęścia, wszystkie złe namiętności i nędze ludzkie, które tam od wieków prześladują ród człowieczy, nie wyłączając i groźnej ich królowej — nieubłaganej śmierci, przyszły tu za nami, na ten glob, dotąd cichy i spokojny w swej martwocie. Wszędzie źle jest człowiekowi, bo wszędzie nosi sam w sobie zaród nieszczęścia…”
Zacząłem może mocnym akcentem, ale chciałem Wam pokazać, że przy lekturze „Na Srebrnym Globie” wciąż natykałem się na podobne i godne zaznaczenia fragmenty i cytaty.
Moje spotkanie z klasyką wciąż trwa. Adwent nie adwent książki się same nie przeczytają. A teraz będzie o jednej z lepszych książek fantastycznonaukowych, które przeczytałem w swoim życiu.
Zacznę od początku. Żuławski cały czas się przebijał w mojej świadomości, że klasyka, że polskie, że dobre i ciekawe, że wstyd nie znać. Ja akurat do tego podejścia o znaniu / nieznaniu klasyki stosunek mam dość ambiwalentny lecz czasem warto wiedzieć jak to wszystko się zaczęło. W moim przypadku klasykę poznałem dzięki posiadaniu czytnika i możliwości jakie dają Wolne Lektury. Istny mariaż nowoczesnych technologii i stuletniej literatury. Za kilkoma kliknięciami ściągnąłem sobie „Na Srebrnym Globie. Rękopis z Księżyca”. Ściągnąłem i wsiąkłem. Ale żeby nie było nieporozumień – nie wsiąkłem w tę książkę tak jak się czasem wsiąka przy jakimś czytadle, by chłonąć akcję i nie mogąc się doczekać końca. Tutaj się tak nie da. Gdyby ktoś nie wiedział, to książka Żuławskiego ma ponad sto lat. I to się daje odczuć. Nie tylko poprzez archaiczne słowa na jakie natykamy się w tekście, ale bardziej poprzez ów charakterystyczny dla Młodej Polski egzaltowany styl pisania, gdzie kwieciście opisywane krajobrazy oddają stan duszy bohaterów, a każde nawet najdrobniejsze zdarzenie ma ogromne znaczenie dla ich uczuć i emocji. Taki styl ma swoje mocne i słabe strony. Niektórych nuży, innym sprawia radość swą barokową oprawą. Ja należę do tych, których delikatnie nużył sto pięćdziesiąty opis niesamowitości i grozy księżycowego świata. Ale nużył delikatnie.
Narratorem jest Jan, który spisuje przygody wyprawy księżycowej w swoim dzienniku. Ekipa śmiałków składała się na początku z czterech mężczyzn i jednej kobiety. W trakcie wyprawy dwóch członków poniosło śmierć, w tym ukochany mąż Marty. Przy życiu pozostał Jan i Piotr.
„Na Srebrnym…” można spokojnie podzielić na dwie wyraźnie różniące się od siebie części. Pierwsza to opis wędrówki po Księżycu, a druga to zupełnie fantastyczny pomysł opisywania krainy po Dark Side of the Moon, gdzie można było znaleźć powietrze i warunki zdatne do życia. W pierwszej części dużo jest o losie, o przeznaczeniu, o dramacie jaki przeżywają podróżnicy. Jest bardzo klimatycznie, klaustrofobicznie, obco i samotnie. A grupka wędrowców w księżycowym pojeździe musi podejmować bardzo dramatyczne decyzje.
W drugiej części mamy do czynienia z opisem rozwijającej się społeczności „księżycowych” ludzi, którzy są potomkami jedynej kobiety przybyłej z Ziemi i Piotra – jednego z dwóch ocalałych członków wyprawy. Jan po śmierci Marty i Piotra stał się jedynym opiekunem ludzkiego rodu, któren to ród dostosował się do warunków księżycowych i dość dynamicznie i płodnie się rozwija. Niestety potomkowie Marty i Piotra nie znajdują uznania w oczach Jana, który patrzy z pogardą na skarlałe dzieci ludzkości z Ziemi i wraz z upływającym czasem coraz bardziej tęskni za rodzinną planetą.
Żuławski napisał książkę, która mieści w sobie fantastykę naukową, utopię i antyutopię, a także podróżniczo – awanturnicze przygody. Samo podejście do podróży na Księżyc, sposobów dotarcia na srebrny glob, przebywania na nim oraz przede wszystkim opis krajobrazów księżycowych i miejsc, które odwiedzają robi wrażenie. Nie tylko dzięki plastycznym opisom, ale przede wszystkim solidnym przygotowaniem się do tematu. Podróż na Księżyc i po Księżycu Żuławski opisał zgodnie ze stanem ówczesnej nauki. I chociaż nie znajdziemy tam zbyt wielu szczegółów technicznych to całość robi bardzo dobre wrażenie. Zresztą podobno sam przebieg wyprawy po Księżycu jest opisany zgodnie z mapami, jakie były Żuławskiemu znane, i które musiał studiować bardzo uważnie. Druga część to już puszczenie wodzy fantazji, ale zaiste jeśli ktoś wytyka to autorowi piszącemu fantastykę to niech idzie czytać reportaże. Pewnikiem Żuławski nie wiedział nawet, że pisze fantastykę, ale co tam.
Ludzie podbijający Księżyc to nie herosi, owszem są odważniejsi od innych, są lepiej wytrenowani, ale mimo wszystko to zwyczajni mieszkańcy Ziemi, którzy pragną wyszarpać tajemnicę gwiazd i zdobyć wiedzę. Jednak POZNANIE zostaje okupione ofiarami, a samo w sobie nie smakuje już tak słodko, kiedy nie ma go komu przekazać. Ludek Księżycowy w oczach Jana nigdy nie osiągnie takiego poziomu jak Ziemianie, a jego brak zainteresowania miejscem skąd przybyli ich przodkowie jest porażający.
Wspomniałem, że Żuławski napisał utopię oraz antyutopię. Cóż: elementy tych dwóch odnajdziemy w książce. Mityczna kraina po ciemnej stronie księżyca była symbolem raju, którego mieli zaznać podróżnicy. Niestety warunki do życia były, ale do raju to im daleko. Nadzieja jaką miał Jan jeśli chodzi o nowych ludzi również okazała się płonna. Okazuje się, że nieważne gdzie i w jaki sposób ludzkość będzie się rozwijać to wszędzie niesie ze sobą skażenie złem, chciwością, pychą, zbrodnią. Może przyczyną zła byli podróżnicy z Ziemi, którzy w sobie nieśli ów występek i złe emocje. Wszak nowi ludzie powstali ze związku, w którym nie było miłości i nie było szczęścia. Jedynie rozpacz, gniew i żal. Dla niewtajemniczonych powiem tylko tyle, że po śmierci męża Marty Jan i Piotr toczyli o nią rozgrywkę. Marta uległa mężczyznom i ich woli, by zostać żoną jednego, ale robiła wszystko, by życie mu obrzydzić. Co nie jest w sumie niczym dziwnym. Także nowa ludzkość powstała z chuci, pożądania, strachu i gniewu. Pominę tutaj fakt, że potomstwo z dwóch mężczyzn i jednej kobiety to raczej za mało, aby stworzyć zdrowe fizycznie społeczeństwo.
Wspominałem o skażeniu nowych ludków ziemskimi historiami, ziemską religią. I oni sobie to później przerobili na swoją modłę. Tworząc mit założycielski księżycowej społeczności. Czy potrzeba posiadania wiary i wierzeń jest u ludzi wrodzona? A może gdyby Jan odszedł wcześniej zostawiając młodych samych sobie? To przecież nauki Jana, postawa Piotra i Marty zasiały ziarno goryczy i zbrodni wśród dzieci. Skojarzyłem sobie „Pieśni dalekiej Ziemi” Clarke’a. Tam nowe kolonie ludzi zakładane przez roboty posiadały zdobycze kultury, nauki, sztuki, ale w ocenzurowanej wersji. Usunięto wszelkie odniesienia do Boga, religii, morderstwa, przemocy i zła. I w społeczeństwie Thalassy wydawałoby się, że taka metoda działała, to skojarzenie jest taką moją luźną refleksją.
Jan odchodząc dowiaduje się jeszcze o napotkaniu obcej, inteligentnej rasy. Niestety porzuca swoją trzodę w chwili największego kryzysu i udaje się na miejsce lądowania, by tam za pomocą armaty wysłać swój dziennik na Ziemię.
Żuławski napisał świetną książkę, a ja się rozpisałem. I nawet nie wyczerpałem połowy tematu. Się sam sobie dziwiłem podczas lektury, bo w sumie spodziewałem się jakiejś ramoty, a tutaj rasowe science – fiction i nie tylko. Dylematy i decyzje jakie podejmowali bohaterowie wzbudzały we mnie żywe emocje i nieraz skląłem Jana za nadmierne dywagacje i rozterki w momencie, gdy powinien działać. A w czytaniu przeze mnie jest „Zwycięzca” – fantasy jak się patrzy.
Byłbym zapomniał, że przecież my Polacy mamy bardzo długie wiekowe wręcz tradycje w podróżach na Księżyc. Przecież nasz pan Twardowski na Księżycu przesiaduje i ckni mu się do ojczystego kraju. Jest też ten dowcip z brodą dłuższą niż brody członków zespołu ZZ TOP:
Neil Armstrong ląduje na Księżycu. Wysiada z lądownika i mówi:
– To jest mały krok dla człowieka, ale duży dla… Zaraz, co to?
Patrzy, a parę metrów dalej pali się ognisko, przy którym siedzi trzech facetów. Rozmawiają i pieką kiełbaski. Okazuje się, że są to Ukrainiec, Egipcjanin i Polak.
– A wy co tu robicie? – pyta zbity z tropu Armstrong.
– No, ja akurat doiłem krowę i jak pieprznęło w Czarnobylu, to aż tu doleciałem – mówi Ukrainiec.
– A ja – mówi Egipcjanin – chodziłem po piramidach i tak jakoś mnie przerzuciło.
– No a ty? – pyta Polaka.
– K***a, nie wiem. Z wesela wracam.
A tu możecie obejrzeć sobie film o rok wyprzedzający książkę Żuławskiego:
rob
charliethelibrarian
Hihnt
charliethelibrarian
Hihnt
charliethelibrarian
onibe
charliethelibrarian
Nomad
charliethelibrarian
Agnes
charliethelibrarian
Pingback: Wielka Księżycowa Mistyfikacja (Great Moon Hoax of 1835) | Blog Charliego Bibliotekarza