Wszystko co dobre kiedyś się kończy, tym jakże banalnym, acz prawdziwym stwierdzeniem dotyczącym ostatniego, czwartego tomu „Pana lodowego Ogrodu” rozpocznę moją bazgraninę. Naprawdę cieszę się, że zacząłem czytać „PLO” od początku. Dwa tomy ponownie przeczytane, dwa przeczytane pierwszy raz, a wszystko to w ciągu zaledwie paru dni. Podobny cug miałem z Martinem w tamtym roku. Powiem szczerze, że gdybym przeczytał trójkę i miał czekać kilka lat na czwórkę trafiłby mnie przysłowiowy szlag i nerwica natręctw zapewne przejawiająca się przesyłaniem niecierpliwych mejli do wydawnictwa, pisarza, jego żony, psa, kota czy sąsiada z naprzeciwka. Żartuję, nie jestem takim typem czytelnika:)
„Bedem” spoilerował więc kto nie czytał książki niech nie czyta dalej, bo zdradzam szczegóły, fragmenty, a nawet zakończenie książki.
Jak wrażenia po czwartym tomie, się spytacie? Czysta przyjemność z lektury, napawanie się rozpierduchą jaką mam na kartach książki i odpoczywanie w miejscach, które niektórzy mogą uznać za nudne i typowe zapchajdziury. Czytaniu czwartego tomu towarzyszyły mi prawdziwe i szczere emocje. Byłem jak nastolatek, który z zapartym tchem i wypiekami na pryszczatej twarzy czyta książki o wyczynach herosów. Niby wiedziałem, że wszystko się dobrze skończy, że przecież Filar musi przeżyć, bo sam swoją historię opowiada, ale Grzędowicz sprawił, że chciałem wiedzieć co jest na następnej kartce, jak skończy się bitwa, czy uda się im przejść bezpiecznie przez terytorium Pramatki, jak się mają Kireneni. Po prostu natłok pytań, niecierpliwość związana z zachłannym połykaniem kolejnych liter, wyrazów, zdań, akapitów i w końcu stron. Dla mnie liczą się wrażenia po skończonej książce, a po „PLO” były jak najbardziej pozytywne.
Gdybym był malkontentem mógłbym się czepiać, że za dużo opisów przygotowań do ostatecznej rozgrywki, że po co Filarowa retrospekcja przybycia do Lodowego Ogrodu, że brak Dzwoneczka, że Vuko stał się taki trochę płaski, a jego rozterki moralne dotyczące bycia dowódcą wydawały się mało przekonujące, że złe charaktery końcem końców również nie zyskały zbytniej krwistości i trójwymiarowości, która sprawiłaby, że jeszcze bardziej cieszylibyśmy się ze zwycięstwa nad siłami ciemności, a pojedynek, który rozstrzygnął losy świata także mógł wydawać się miałki i krótki. To wszystko mógłbym napisać, gdybym był malkontentem, ale nie jestem. Dlatego tego nie napiszę, no dobra napisałem, ale tylko chciałem pokazać co narzekacze mogą wytknąć pisarzowi, a co niekoniecznie zasługuje na wytknięcie.
Dla mnie prawda objawiona jest taka, że cykl „Pana Lodowego Ogrodu” to zdecydowanie jeden z najlepszych cyklów jakie zdarzyło mi się w życiu przeczytać. I tak jak w tekstach o poprzednich tomach jeszcze raz podkreślę, że na uwagę zasługuje styl pisarski Grzędowicza, narracja, która wciąga jak bagna Alabamy i pożera niczym aligatory na owych bagnach żyjące. Opis bitwy o Lodowy Ogród to naprawdę kawał świetnego i bardzo dobrego tekstu. Jest żywo, jest brudno, jest pot, krew, są łzy i żywe trupy!
I humor! Może jest go mniej niż wcześniej, ale za to jak już się pojawił to parskałem śmiechem jak koń Vuka. Laur mistrza należy się Grzędowiczowi za nawiązanie do „Misia” Stanisława Barei. Pojawił się ten tekst znikąd, zupełnie niespodziewanie i mnie rozłożył na łopatki. Ta cecha cyklu (humor) jest zauważalna i całe szczęście, bo bez tego „PLO” straciłby wiele.
Podsumowując, albo po łacinie summa summarum „Pan Lodowego Ogrodu” to kawał świetnej POLSKIEJ literatury science-fiction i fantasy. Dostarczy wzruszeń, emocji i śmiechu, nie obędzie się oczywiście bez refleksji nad naturą „ludzkom” co to nawet po drugiej stronie kosmosu jest taka sama. Nic dziwnego w końcu my i mieszkańcy Midgaard pochodzimy z tego samego pnia. Ostrzegałem, że „bedem” zdradzał szczegóły.
P. S. 1 Dla mnie kult Pramatki to połączenie socjalizmu z matriarchatem w bardzo wynaturzonej formie. Czuć, że autor książki socjalizmu nie lubi, a i matriarchat chyba nie należy do jego ulubionych ustrojów społecznych. Ogólnie dostaje się inżynierii społecznej i poprawianiu świata na siłę. Ludzie nie są gotowi do roli bogów i zwyczajnie zwariują od nadmiaru władzy i mocy. Jak to powiedział John Acton „Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Prorokini natomiast została przedstawiona, mam nadzieję, że nikogo nie urażę, ale jak typowa, stereotypowa do bólu, tak zwana „wojująca lesba”.
P. S. 2 Jeszcze jedna refleksja. Nie dane mi było poczuć jak wielką cegłą jest „PLO”. Książkę czytałem na Kindlu, nie widziałem ile mi stron zostało, i muszę przyznać, że procenty pokazujące postęp w czytaniu to jednak nie to samo co liczba przeczytanych stron, zdecydowanie nie to samo. To jedyna moja obiekcja do czytania na czytniku.
Onibe
charliethelibrarian
Agnes
charliethelibrarian