Bo czasem warto być na czasie i przeczytać coś co jest w miarę świeże i niedawno wydane, no może nie tak niedawno. Będzie o książce, która została finalistką tegorocznej nagrody Nike. Nie zdobyła jej jednak. Nie wiem dlaczego bo ja z miejsca nagrodę bym przyznał. Ale nie znam pozostałych pozycji finałowych :D więc spuszczę na ten temat zasłonę milczenia.
Zachwyt, zdumienie, radość oraz podziw wzbudziły we mnie opowiadania zawarte w tym zbiorze. Chylę czoła przed autorem, który potrafi tak zręcznie, czarodziejsko i fantastycznie bawić się naszym językiem ojczystym. I choć w tym momencie silę się na coś podobnego to wiem, że niegodnym po stokroć niegodnym. Niewielu polskich współczesnych pisarzy posiadło ów talent, mam na myśli tak swobodne operowanie danymi nam przez naszą kulturę i język słowami. Sztuka słowa u Rudnickiego powala na kolana. Autor z zupełnie banalnej sytuacji jaką jest na przykład notka prasowa o Polaku, który omyłkowo został aresztowany przez niemiecką policję potrafi stworzyć opowieść arcyciekawą i zabawną. Przyznam się szczerze, że mnie nigdy by do głowy nie przyszły takie skojarzenia jakie ma Rudnicki.
Nonsens, surrealizm oraz nierealność niektórych opowiadań, sprawiają, że nie wiedziałem do końca jak odbierać to co czytałem. Bo z jednej strony silnie zarysowani główni bohaterowie, którzy opowiadają historię w sposób tak naturalny jakby naprawdę się zdarzyła. A z drugiej strony rozsądek podpowiada no przecież to jest totalnie niemożliwe.
I jeszcze raz wrócę do języka. Ochy i achy! Jak ja chciałbym móc umieć wplatać wulgaryzmy do swoich wypowiedzi tak jak to czyni ten Pan. Przecież w tych opowiadaniach kurwa siedzi na kurwie i jeszcze chujem pogania, ale to zupełnie człowieka nie razi. (No przynajmniej mnie). Rudnicki potrafi sprawić, że wulgaryzmy z powrotem odzyskują swoje znaczenie, że ta kurwa przysłowiowa to już nie jest tylko przecinek w zdaniu, ona z powrotem nabiera siły, mocy i wyrazu. Czytając jego teksty wiedziałem, że te wszystkie przekleństwa czemuś służą, nie są tylko wypełniaczami, bo autor nie wiedział co napisać to napisał brzydkie słowo. Wiem, że brzmi to cokolwiek dziwacznie ale Rudnicki sprawił, że przekleństwa znów stały się piękne a humanista odzyskał wiarę w język ojczysty.I właśnie ów język ojczysty wraz z jego porównaniami, przysłowiami w prozie Rudnickiego nabiera zupełnie innego charakteru. Rudnicki pełną garścią czerpie zarówno z klasyki literatury jak i z mowy potocznej i tworzy coś unikalnego i niepowtarzalnego. Chwała mu za to.
Opowiadanie jeśli chodzi o ich treść są zupełnie różne, nie mają punktu wspólnego. Chyba, że za taki przyjmiemy ocenianie rzeczywistości przez narratora. A jest to ocena bezwzględna, totalnie subiektywna i mocno nacechowana osobistymi pierwiastkami. Narrator nie pieści się i wypowiada swoje opinie bez ogródek ale za to w sposób, który jest majstersztykiem. Skojarzenia jakie Rudnicki wprowadza w swoje opowiadania, porównania to po prostu Sztuka. No i Rudnicki w swym ocenianiu nie oszczędza nas, swoich rodaków. Jedzie po naszych przywarach jak po burej suce. Zresztą dostaje się też Niemcom i Czechom.
Oczywiście nie wszystkie opowiadania były dla mnie tak samo fascynujące i wzbudziły zachwyt. Jednak zapewniam, że lektura tej książki na pewno wywoła uśmiech na twarzy większości czytelników. Uśmiech, który może zgasnąć, gdy przyjdzie zrozumienie.