Janusz Głowacki "Good Night, Dżerzi"

Janusz Głowacki „Good Night, Dżerzi”

Hmm… Od czego by tu zacząć? Przeczytałem tę książkę, bo byłem ciekawy szczegółów biograficznych Kosińskiego, jak to naprawdę z tym „Malowanym ptakiem” było. Powiem krótko dowiedziałem się tylko tyle, że Kosiński ostro zmyślił tę książkę, dowiedziałem się, że zerżnął „Karierę Nikodema Dyzmy”, dosłownie przepisał wszystko jak wczoraj maturzyści na polskim i ogólnie raczej marnym był pisarzem. Miałem jego książkę, którą chciałem przeczytać po „Malowanym…” ale albo „Malowany…” to było za dużo albo „Pustelnik z 69 ulicy” wydał mi się totalnym bełkotem i jednym wielkim pierdem. Więc dałem sobie spokój. I po lekturze książki Głowackiego raczej już po Kosińskiego nie mam zamiaru więcej sięgać. Dość o Kosińskim, ups nie może być dość przecież ta książka jest właśnie o Dżerzim. Takim właśnie literackim i amerykańskim Nikosiu Dyzmie, który ściemnia na lewo i prawo, pisze książkę po angielsku przy pomocy swoich tłumaczy i wdziera się na same szczyty literackiego Olimpu Stanów Zjednoczonych. A Olimp to nie byle jaki. Sama śmietanka i ta śmietanka tego polskiego Żydka uwielbia! Oddaje mu honory, hołubi, stawia na piedestale a kiedy gówno uderzyło w wentylator (ang. The excrement made physical contact with a hydro-electric powered oscillating air current distribution device) odcięło się od niego i wyrzuciło poza swój nawias.

Czego z tej książki dowiemy się o Kosińskim – na pewno tego, że był niezłym zbokiem i lubił naprawdę dziwne gierki, że ludzie są popieprzeni i kiedy zdawałoby się, że mają wszystko chcą jeszcze więcej i pogrążają się w jakichś zboczonych seksualnych fantazjach i grach. Nie lubię tego, jestem prostym człowiekiem i lubię proste przyjemności (co nie znaczy, że jestem prostakiem) po prostu mierzi mnie, każdy rodzaj zblazowania, znudzenia życiem, snobizmu. Wracając do Kosińskiego niby to jego biografia, życiorys a tak naprawdę za dużo to go tam nie ma. Jest za to opisanych wiele losów osób ze środowiska Kosińskiego i chyba one mają nam powiedzieć jaki był Kosiński. Na pewno miał swoje chore jazdy, potrafił manipulować ludźmi, miał cięty język i był mistrzem improwizacji i nietuzinkowego zachowania się. To by było na tyle.

Opiszę tutaj teraz jakie Charlie odniósł wrażenia po lekturze. Jeśli ktoś ciekawy może czytać dalej a jeśli nie to też niech czyta, może się zaciekawi? Szybko się czytało, nie nudziła książka. Widać, że Głowacki umie posługiwać się językiem i tworzyć bardzo zabawne słowne gierki i sytuacje. Trafnie dobrane wyrażenia, ironia i czarny humor miejscami sprawiały, że naprawdę nieźle się uśmiałem. Ale Głowacki nie pisze tylko samych zabawnych sytuacji, w jego pisarstwie daje się wyczuć to coś. Jest w nim (pisarstwie) swoista łatwość w operowaniu słowem, która trafia się najlepszym. (Teraz Charlie jest polonistą). I ileż tam jest przekleństw. Słów na k…., na ch…. i innych, których boję się nawet przytoczyć jest tak pełno, że biedny człowiek wariuje i zaczyna mówić tym samym językiem. (Teraz Charlie jest obrońcą czystości języka polskiego). Za dużo w tej książce jest zboczonego seksu i wyuzdania. Książka woła o pomstę do nieba, jest plugawa, brudna i zła. Chuć i wyuzdanie sięgają poza karty książki i siłą wdzierają się do bogobojnych serc. (Teraz Charlie jest obrońcą moralności). Ludzie z samego szczytu zarówno finansowego i kulturalnego babrają się w nieskrępowanej miłości, dupczą jak króliki, Kosiński wyrywa laskę za laską no po prostu orgia goni orgie – chłopczyk, dziewczynka, kozioł wszystko byle zabić nudę jaka wdziera się w zblazowanych ludzi, których można nazwać arystokracją Stanów Zjednoczonych. Nic nowego. Już wspomniałem, że to najmniej mi się podobało w całej książce. Kolejny przykład, że władza i pieniądze demoralizują.

Ogólnie przeczytałem, nawet z zainteresowaniem. Przeczytałem i co? I nic. Spłynęła po mnie ta lektura jak woda po kaczce. Kilka dobrych tekstów, ciekawostki z życia wierchuszki i tyle. Aha przed lekturą „Good Night, Dżerzi” dobrze jest przeczytać sobie „Malowanego…” inaczej ciężko będzie wyłapać aluzje i nawiązania właśnie do „Malowanego…”, których jest naprawdę bardzo dużo.

Kilka lepszych cytatów:

“Ryśkowi powodziło się dobrze ale nie czuł się szczęśliwy[…] W Cafe Karenina pracował jako kelner i mszcząc się za wszystkie krzywdy, jakie naród polski przez wieki znosił od Rosji, a szczególnie za wbicie noża w plecy w roku 1939 oraz mord w Katyniu, dymał właścicielkę restauracji, grubą Olgę, chociaż ani jej nie kochał, ani mu się nie podobała.”

„Matka Jody kochała ojca i książki, tym drugim zaraziła córkę. Ojciec był piękny, szpakowaty, miał astmę, kilka kochanek i palił czerwone marlboro. A matka było dobra nie do wytrzymania. Raz, wracając ze szkoły w zimie, Jody zobaczyła ją, jak zmarznięta przytupuje na ulicy. – Ojciec jest taki chory – powiedziała córce – Jest u niego ta gruba kochanka kochanka, Claudia. Czekam, aż wyjdzie. Niech on ma jeszcze coś z życia.”

Tak więc nawet świetne pisarstwo i styl Głowackiego nie zatarły wrażenia, że książka ta jest książką dobrą i nic poza tym. Rzekłem!

Comments (4)

  1. Queen of the Grubs

    Odpowiedz

    Tak, na książkę zamierzam się od dawna. Podobnie jak Ty chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o Kosińskim po „The Painted Bird”. Twoja recenzja utwierdziła mnie, że warto.

    • charliethelibrarian

      Odpowiedz

      Ależ proszę bardzo :) Napisałem, że książkę czytało się bardzo dobrze. I jest w książce całkiem sporo fajnych fragmentów.

  2. MR

    Odpowiedz

    Czytałem i czegoś mi w niej zabrakło, nie wciągnęła mnie w swój świat.
    Biograficzne dykteryjki są wdzięcznym tłem, ale zabrakło jakiegoś spoiwa literackiego.

  3. Pingback: Mój dzień w książkach… « Blog Charliego Bibliotekarza

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.