We wpisie o ostatniej książce Pagaczewskiego o profesorze Gąbce wspomniałem historię, o tym że Smok Wawelski pomógł uporać się mieszkańcom Krakowa ze smogiem. Nastała jesień, w Krakowie powietrze jest po prostu okropne chciałbym Wam przedstawić wspomniany fragment. Niech będzie on wieczną rzeczy pamiątką, o tym, że w Krakowie powietrze od dawne nie jest dobre i zdrowe. Co nie znaczy, że należy odpuścić sobie walkę ze smogiem, w myśl tego, że kiedyś było podobnie.
Stanąwszy na szczycie kopca, obaj przyjaciele spojrzeli na zadymione miasto. Wisiała nad nim warstwa rudej mgły, w której ginęły wieże Wawelu i licznych kościołów. Złowrogi tuman toczył się powoli, ale groźnie w kierunku kopca, którego wierzchołek tkwił jeszcze w stosunkowo czystym powietrzu.
– Nie można tracić czasu — rzekł Smok. – Wróg nadchodzi…
I wzorem starożytnych wojów jął urągać przeciwnikowi, obsypując go obelgami, które pominiemy stosownym milczeniem z uwagi na to, że książka ta przeznaczona jest w zasadzie dla młodocianych czytelników, zaś autor nie chce wejść w konflikt z redaktorami Wydawnictwa. W trakcie tej perory ściągnął koszulę i odsłonił swój atletyczny tors, pokryty drobną, srebrzystą łuską. Jednocześnie stanął w rozkroku i oparł się na mocno wyprężonym ogonie.
— Mój drogi — zwrócił się do Gąbki. — Obiecaj mi, że jeżeli sprawa się nie uda, nie piśniesz nikomu ani słowa. Smok na moim stanowisku nie może się skompromitować.
— Na pewno dasz radę — zapewnił go Baltazar. — Wiem, co potrafisz.
Był już najwyższy czas na rozpoczęcie akcji. Bure dymy pokryły znaczną część Błoń rozciągających się między miastem a kopcem.
Z każdym oddechem pierś Smoka potężniała i w końcu stała się podobna do olbrzymiej cysterny. Gąbka choć znał Smoka od dawna, nigdy nie widział go w równie wspaniałej postaci. Takich rozmiarów potwór nie osiągnął nawet w czasie gaszenia wielkiego pożaru na Kleparzu. Profesor pożałował że nie wziął z sobą aparatu fotograficznego. Cóż to by to było za zdjęcie! Widząc jednak, że przyjaciel nie przestał wciągać powietrza, zaniepokoił się nie na żarty i krzyknął głośno:
– Dość już, dość! Uważaj, bo trzaśniesz!
Smoczysko doszło widocznie do tego samego wniosku, gdyż nagle rozległ się przeraźliwy gwizd wylatującego mu z paszczy powietrza. Gwizd ten przeszedł natychmiast w ryk startującej eskadry odrzutowców. Gwałtowny huragan runął w kierunku miasta, przyginając do ziemi nawet największe drzewa. Zerwane z nich liście zawirowały jak wielkie stada ptaków, a z dróg uniosły się kłęby kurzu.
Tymczasem Smok, wypuściwszy z płuc resztki powietrza, powrócił do normalnych rozmiarów i wielką, kraciastą chustką otarł swe czoło z potu.
– Patrz, co się dzieje — zawołał podniecony profesor i wyciągnął rękę ku miastu.
Wicher dmący z piersi potwora spowodował gwałtowne zawirowanie ciemnej chmury dymu i pyłów. Przez dłuższą chwilę toczyła się walka dwóch prądów powietrza, podobna do walki jednakowo silnych przeciwników. Ale jeden z nich okazał w końcu swą przewagę. Sina płachta smogu poczęła się z wolna rwać na strzępy i cofać ku wschodowi. Na oczyszczonym niebie znów pojawiło się słońce. Pokonany wróg przycupnął do ziemi i coraz szybciej znikał za horyzontem. W przejrzystym powietrzu zalśniły bielą bloki osiedli mieszkaniowych, a wieże Wawelu błysnęły jasną zielenią hełmów. Na południu zarysowała się zębata grań Tatr.
Baltazar Gąbka podskakiwał z radości jak małe dziecko
— Zwycięstwo! Wspaniałe zwycięstwo – wołał z entuzjazmem. — Czegoś podobnego nigdy nie widziałem. Przeszedłeś samego siebie
– Nie byłem wcale pewny, że pójdzie mi tak gładko przyznał Smok, zadowolony z pochwały.
– Po raz pierwszy od naszego przyjazdu zobaczyłem Tatry — rzekł zdumiony profesor. – Z Grodu Kraka widywaliśmy je codziennie.
— No cóż, wtedy powietrze było lepsze.
Na te słowa Baltazar stanął i chwycił Smoka za rękę. – Czekaj, czekaj. Może właśnie to wspaniałe powietrze jaskini pozwoliło nam przetrwać w zdrowiu przez tyle lat? A czy pamiętasz, że przed zaśnięciem napiliśmy się wody z podziemnego źródła?
– Pamiętam. Tak czystej i smacznej wody nigdy nie piłem.
Gąbka rozpromienił się:
– Dobra woda i dobre powietrze to przecież podstawowe warunki zdrowia! Takich warunków nie mieliśmy nawet w Grodzie Kraka. Bądź co bądź, to także było miasto. – Fakt, że tak zwany baltazaron nie zapewnia nieśmiertelności, wynika po prostu z tego, że przez długie wieki powietrze na ziemi bardzo się zepsuło. Nawet w jaskiniach Giewontu nie jest już takie jak za naszych czasów. Jakie to proste!
– Każde wielkie odkrycie jest w zasadzie proste — rzekł Smok z filozoficzną zadumą.
Wróciwszy do śródmieścia, dowiedzieli się, że potężny dech rozkołysał wszystkie dzwony kościelne i spowodował chwilowe zakłócenie w programie telewizyjnym. W kilku najwyższych budynkach wyleciały szyby z okien. Wieść o sukcesie rozbiegła się po mieście lotem błyskawicy. Uradowani mieszkańcy urządzili spontaniczną manifestację, w czasie której na cześć bohatera odśpiewano „Sto lat”. Studenci przybyli transparentami: „Niech żyje Smok” i „Precz ze smogiem.”! Wieczorem w Smoczej Jamie zjawił się sam Prezydent Miasta, aby na piersi jej gospodarza przypiąć honorową odznakę, wykonaną z 24-karatowego złota! Do późnych godzin na ulicach panował niezwykle ożywiony ruch. Ludzie oddychali z ulgą świeżym i czystym powietrzem. A profesor, wróciwszy do domu, nakreślił na kartce papieru wiekopomny wzór, który przeszedł do historii pod nazwą WZORU BALTAZARA. Wyglądał zaś następująco:
CP+CW=Z
Czyli: Czyste Powietrze Czysta Woda = Zdrowie. […]
DobraFanfikcja
charliethelibrarian