Oglądaliście „Trainspotting”? Zakładam, że tak. Ja oglądałem ten film wielokrotnie, uwielbiam jego klimat, aktorów i szkocki akcent. Przez bardzo długi czas nie zdawałem sobie sprawy, że „Trainspotting” to ekranizacja książki! Wielokrotnie obiecywałem sobie przeczytanie „Trainspotting”, nawet trzymałem egzemplarz w swoich bibliotekarskich paluchach w Taniej Książce na ul. Grodzkiej. Przekartkowałem go i nie spodobały mi się tłumaczenia ksywek głównych bohaterów… Film wrył mi się tak głęboko w świadomość, że trochę minie zanim zabiorę się za książkę. Mam po prostu obawy, co do tłumaczenia.
Dlatego świadomie lub mniej świadomie zacząłem od ostatniej książki autora „Trainspotting”. Jakie wrażenia po lekturze, spytacie się moi drodzy czytelnicy? Poczekajcie chwilkę, tylko wypiję trzy jasne piwa, załyczę łyskacza i wciągnę kreskę koki, po drodze jeszcze zaliczę barmankę, wywołam kilka bójek i pójdę sobie w siną dal uliczkami Edynburga… Ups! Chyba coś mi się pomieszało, ale tak już w tej książce jest. Ona (ta książka) ocieka alkoholem i innymi używkami. Wóda, piwsko, whisky, wino, koka, amfa, hasz – tak się bawi urzędnik miejski w Edynburgu, Danny Skinner. Młodzieniec na stanowisku, inteligentny i wygadany. Spędza wolny czas znieczulając się wszelkimi możliwymi wyrobami spirytusowymi jakie ma do zaoferowania szkockie miasto Edynburg… Odczułem nić łączącą mnie i Skinnera. Sam wielokrotnie na tym blogu wspominałem o moich „flirtach” z etanolem odbywających się praktycznie co weekend. Na przykład tutaj, i tutaj, o jeszcze tam i tu, a tego linka również nie dałem jeszcze. Czy wspominałem o tym? Nie ma co ukrywać – „czarodziejka gorzałka tańczyła ze mną” i wciąż lubi sobie ze mną zatańczyć, ale nie tak często jak dawniej:) Wracając do Skinnera to postać dość skomplikowana – czyta poezję, potrafi być współczujący jednak na zewnątrz z reguły okazuje się być zimnym draniem i chamem. Ogólnie nie wzbudzał we mnie zbytniej sympatii. Na własnej skórze przekonuje się o tym nowy pracownik urzędu miejskiego Brian Kibby. Pierdołowaty i nieśmiały chłopak, który jest zupełnym przeciwieństwem pewnego siebie, aroganckiego i wyszczekanego Skinnera. Danny od początku nie lubi Briana, z czasem zaczyna go nienawidzić. Nienawiścią tak silną, że zaowocuje ona zaskakują klątwą, która nieodwracalnie połączy Danny’ego i Briana. Nie będę tutaj zdradzał szczegółów, ale książka w pewnym momencie ostro nabiera tempa. Danny również ma problem z ojcem, a dokładniej z jego brakiem. Skinner był wychowywany przez samotną matkę, starą punkówę, która za Chiny ludowe nie chciała mu powiedzieć, kto jest jego starym. Dlatego też nasz Danny rusza na poszukiwanie ojczulka. Podejrzenia padają na kucharzy pracujących w latach osiemdziesiątych w pewnym edynburskim lokalu.
Książka ma klimat, czułem smród pubów, niemal razem z Dannym chlałem wódę i żłopałem piwsko. W Edynburgu nie byłem, ale byłem w Walii i wyobrażam sobie, ze puby w Szkocji przypominają te walijskie:) Plastyczny język i barwne opisy sprawiały, że książka żyła. W sumie po jej przeczytaniu doszedłem do wniosku, że przydałoby się ją czytać po kilku browarkach albo kilku głębszych:)
Żeby nie było tak różowo – na początku nie za bardzo jakoś szło mi czytanie, pierwszych kilkadziesiąt kartek wywoływało pytanie: O czym to kurwa jest? Dopiero później książka mnie wciągnęła i łyknąłem ją jak pierwsze piwo albo setkę wódki w sobotni wieczór tzn. szybko i bez popity (bez popity oczywiście wódzię, bo przecież piwa się nie przepija).
Czy po lekturze mam jakieś głębokie myśli, egzystencjalne przemyślania oraz filozoficzne rozmyślania? I am simple man, i nie lubię pisać o życiu, jego prawdach, metafizycznych doznaniach, zostawiam to innym. Po lekturze „Sekretów…” mogę powiedzieć tyle – życie jest niesprawiedliwe, Edynburg ponury, a wóda pokona każdego, choćby nawet był kozakiem nad kozakami. Pokona i zmusi do przyznania, że to ona jest władczynią życia i śmierci.
Anna
charliethelibrarian
Anna
charliethelibrarian