Henning Mankell "Morderca..."

Henning Mankell "Morderca..."

Henning Mankell szturmem podbił rynek kryminałów w Polsce. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie szperając po nieprzebranych, niezmierzonych ludzkich rozumem zasobach Internetu. Zdobył sympatię i wręcz uwielbienie całkiem sporej rzeszy ludzi. A że kryminalnym bibliotekarzem jestem chciałbym wiedzieć o co cały ten hałas. „Morderca bez twarzy” to pierwsza książka z Kurtem Wallanderem jako głównym bohaterem, trochę będącym zerem, szwedzkim policyjnym oficerem, zajadającym się hamburgerem. Dlaczego będącym zerem, a bo mi się tak zrymowało:) Wallander nie jest zerem, jest steranym życiem gliną w niewielkim miasteczku Ystad. Sterany życiem jest, bo żona się z nim rozwiodła, córka mu się z czarnym lekarzem zadaje, a i ogólnie praca policjanta w Szwecji w roku 1990 zaczyna być coraz bardziej niebezpieczna i wymagająca zimnej krwi i bezwzględności. A to się Kurtowi nie podoba.

Koniec tego przydługiego wstępu. Mamy trupa, konkretnie dwa trupy starego małżeństwa zamordowanego w brutalny sposób na jakiejś szwedzkiej pipidówce. (Wybaczcie tę zgryźliwość, tak jakoś pasuje mi dzisiaj). Policjanci zaczynają zbierać informacje, badać każdy trop i ślad. Okazuje się, że praca policjanta to żmudna robota polegająca na ciułaniu okruchów, przeglądaniu setek papierów i łączenia wiadomości, strzępów informacji i dowodów w nieprawdopodobne scenariusze zdarzeń. Lekko nie jest, amerykańskie filmy kłamią, olśnienia nie przychodzą znikąd, ale się zdarzają. Przypadek i mrówcza praca to podstawa. Ogólnie ciężko jest. A gdy się okazuje, że sprawcami mogliby być imigranci zaczyna się obawa przed atakami na uchodźców, które rzeczywiście się zdarzają. Koniec końców po długim i żmudnym śledztwie, które trwało pół roku, po kilku fałszywych tropach i niezłych wpadkach Wallander dowiaduje się kto zabił.

Jak widzicie po mojej pisaninie jakoś szczególnie zachwycony nie jestem. Nie było to złe, ale nie było oszałamiające. Momentami było nawet nudnawe. Czułem te dwadzieścia lat jakie upłynęły od momentu, gdy Kurt Wallander słuchał na kasecie Marii Callas i myślał nad przyszłością Szwecji i Europy. Książka porusza ważne problemy imigracji i osiedlania się w obcym kraju jakoś tak bez ikry i bez przekonania. O Polakach też jest kilka wzmianek, nic to dziwnego, bo przecież do Szwecji jeździło rodaków całkiem sporo. Tfu, jeździ rodaków sporo. Sam chciałbym kiedyś Szwecję odwiedzić. Zaletą książki jest niewątpliwie realizm jeśli chodzi o opisanie pracy policjanta.

To dobra, solidna książka, ale nie powalająca na kolana. A chyba miałem znacznie większe wymagania i oczekiwania  – czasem może to wyjść na złe lekturze.

Comments (2)

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.