No i masz, kolejny zbiór opowiadań jednego autora. Chyba ja naprawdę nie jestem słowny.
Tym razem na warsztat trafił klasyk. Pokręcony, mroczny o bujnej wyobraźni i przerażającym spojrzeniu na kondycję człowieka. No a jak inaczej miał pisać autor, który był poddanym cesarza austriackiego, o żydowskich korzeniach, posługujący się wyłącznie językiem niemieckim i prawie całe życie mieszkający w Pradze. Każdy o nim słyszał, każdy powinien przeczytać „Proces” – choć ten nie jest utworem łatwym. Ale czy oprócz słynnej kafkowskiej sytuacji ludzie kojarzą coś więcej. Ja nie kojarzyłem i przyznaję się do tego bez bicia. Przeczytałem „Proces” ale to było w lyceum i jakoś tak nie za dobrze go wspominam.
Dlaczego teraz sięgam po Kafkę – znowuż z polecenia! Ech co ja bym bez tej kobiety zrobił. Szkoda, że mężatka.
Wracając do „Wyroku”. To zbiór kilku opowiadań Franza, niektóre nawet ciężko nazwać opowiadaniami bo są takimi króciutkimi formami literackimi.
Tytułowy „Wyrok” nie spodobał mnie się – po prostu był zbyt dziwny, troszku się pogubiłem i nie wiedziałem za bardzo o co biega. Mamy kolesia co to przez kilkanaście stron zastanawia się czy napisać kumplowi w Rosji, że się zaręczył a na koniec jego ojciec każe mu się utopić. To tyle jeśli chodzi o to opowiadanko.
Dobra nie będę pisał o tych co mnie się nie spodobały. Będzie o dwóch co mnie zmiażdżyły: „Przemiana” oraz „Kolonia karna”.
„Przemiana” w oryginale „Die Verwandlung”, ech ten piękny melodyjny język niemiecki. Moim zdaniem mamy tutaj najpiękniejsze pierwsze zdanie jakim można zacząć książkę, opowiadanie. Oto ono:
„Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka.”
Proste zdanie, ale dla mnie ma jakiś taki wydźwięk, który zapowiada niezłą jazdę. Całe opowiadanie jest takie: koleś zamieniony w robala, nie panikuje, nie wrzeszczy tylko martwi się, że zaspał do pracy i jak on wytłumaczy swoje spóźnienie i nieobecność. Chłodny styl narracji, taki beznamiętny opisuje nam dalsze perypetie Gregora, który zostaje zamknięty w pokoju a rodzina przerażona metamorfozą bliskiego, nie wie za bardzo jak się zachować. Pięknie poprowadzona akcja, aż do smutnego końca. Patrzymy na powolną degenerację naszego robaczka i rozpad więzi z bliskimi. W końcu nie mają jakby to powiedzieć „wspólnego języka”.
Wyobrażacie sobie taką sytuację: budzisz się rano i masz odwłok, kilkanaście paskudnych owłosionych nóżek, czułki i ogólnie jesteś paskudnym robalem. Ale wciąż myślisz i próbujesz zachowywać się jak człowiek. Genialny pomysł i świetnie napisane.
„Kolonia karna” z kolei jest bardziej niepokojąca i przerażająca. Jest to opowiadanie o kolonii na której władzę absolutną sprawował komendant o bardzo wyostrzonym poczuciu sprawiedliwości oraz wyjątkowym talencie do majsterkowania. Otóż pan ten wymyślił Maszynę do egzekucji, która w okrutny i bardzo bolesny sposób pozbawiała skazańca życia. Komendant twardą ręką trzymał władzę, egzekucje odbywały się w najlepsze, kolonia kwitła (jeśli można tak to nazwać). Wszystkie te wiadomości poznajemy z relacji oficera, który był zastępcą komendanta. Żali się on podróżnemu, że od kiedy nastał nowy komendant egzekucje nie cieszą się popularnością a MASZYNA, która kiedyś w tak wspaniały i ewidentnie genialny sposób uśmiercała popada w ruinę.
Cała opowiadanie jest makabryczne, wywołuje dreszczyk emocji i swoim zakończeniem pozostawia dziwny niepokój pod czaszką.
Krótko: Kafka miał nieźle zryty berecik i potrafił w ten sam sposób zaszczepić swój niepokój i paranoję czytelnikowi. Podobno nie chciał by większość jego twórczości się ukazała, ale jego kumpel go nie posłuchał i po śmierci Kafki wydał co tam mógł.
Na koniec smaczek: pierwsze zdanie z „Przemiany” w oryginale :D
„Als Gregor Samsa eines Morgens aus unruhigen Träumen erwachte, fand er sich in seinem Bett zu einem ungeheueren Ungeziefer verwandelt.”
papryczka
charliethelibrarian