Czyżby udało mi się regularnie zacząć pisywać? Nie sądzę, ale przynajmniej będę próbował.
Oto kolejna odsłona przygód trójki „wędrowców” w czasie, którą połknąłem zaraz po „Srebrnej łani…”, ale dopiero teraz coś o tej książce napiszę.
Hela i Staszek wędrują przez góry, dzieje się tutaj dużo i bardzo ciekawie, bo instynkta i hormony działają wspominałem o tym wcześniej, ale moralność zwycięża. Napotykają owych tajemniczych przybyszów, którzy robią krzywdę Staszkowi, a on poświęca się dla Heli. (Mój boże co ja tutaj napisałem! Ani to po polsku, ani to sensu nie ma większego! Co się ze mną dzieje?!)
Marek obrywa z kuli armatniej prosto w ciemię (można powiedzieć, że jest w ciemię bity, hłe, hłe, hłe) i dochodzi do zdrowia w kantorze Hanzy w Bergen. Poznaje tutaj kolejnego sługę łasicy Sebastiana, któren to jest Czechem Iwo ma na imię i żył w końcówce wieku dziewiętnastego i początkach dwudziestego i udało mu się na chwilę zbiec przed łasicą. Prawie ją pokonał, ale jednak łasica Ina to twarda sztuka, a raczej obca technologia plus zupełnie obcy organizm z planety, którą my ludzie naszymi móżdżkami nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Hela tymczasem wyrusza samotnie do Bergen przeświadczona, że ze Staszka zostało zimne truchło (co nie jest zbyt dalekie od prawdy).
Marek powoli zdrowieje, zwiedza sobie Bergen, poznaje piękną panią Agatę, w której troszkę się podkochuje – dość zabawne są te rozterki sercowe Marka i nagle przychodzi kryska na Mareczka, bo Duńczycy (przedstawieni przez Pilipiuka jako naprawdę paskudne skur…yny) zmuszają cały kantor Hanzy do ucieczki. Ucieczka prawie się udaje, ale statek wpada w zasadzkę duńskich sił morskich i tylko dzięki łasicy (która nie pojawiała się przez całą książkę) ratują się, ale tutaj książka się kończy i trzeba czytać następny tom!
Cóż mogę Wam napisać – jest dość dobrze, podobnie jak wcześniej, ale też szczególnego tempa nie ma. Pojawiają się Chińczycy z przyszłości (dysponują całkiem rozwiniętą technologią). Pamiętam, że bardzo liczyłem na rozwinięcie tego wątku z Chińczykami w następnych tomach i pamiętam, że trochę się zawiodłem. Szkoda, że pan Andrzej tego nie poruszył tematu bardziej i mocniej.
Poza tym dość dużo smęcenia Markowego, trochę smęcenia Staszkowego ogólnie sporo dywagacji znów nad tym jak to drzewiej lepiej bywało, a teraz (czyli XXI wiek) to tylko ruja i porubstwo. I jednocześnie tęsknota do wynalazków jakże ułatwiających życie. Po lekturze jeżeli dobrze pamiętam byłem zadowolony.
Ambrose
charliethelibrarian