Promocje, promocje, promocje – to słowo działa na każdego. A jeśli mamy do czynienia z promocją na książki to wiadomo, że człowiek jest już stracony. Ja sam od czasu do czasu zaszaleję. I w takim Bookrage’u wezmę udział. Pokłosiem zakupów Bookrage’owych jest książeczka “Czerwony Błazen” Aleksandra Błażejowskiego. A sama akcja odbyła się bardzo dawno temu.
Książka uznawana za pierwszy polski kryminał sensu stricte (cokolwiek by to miało znaczyć). A jeśli chodzi o sens to czy jest sens w czytaniu takich “staroci”? Czy w ogóle można odnaleźć coś ciekawego w prawie dziewięćdziesięcioletniej książce, która raczej nie była pisana, by stać się dziełem wiekopomnym.
Ci którzy trochę podczytują mego bloga wiedzą, że lubię owego sensu się dopatrywać, a często stare ramoty okazują się nad wyraz ciekawymi pozycjami. Z racji tego mojego skrzywienia “Czerwony błazen” już na starcie miał u mnie dużego plusa.
Cóż mogę rzec o tej książce, która przez lata była zapomniana dzięki usilnym staraniom władz komunistycznych? Ze względu na osobę autora, bo przecież nie o tytuł by chodziło. Chyba, że komunistyczne władze siłą rozpędu i mocą skojarzeń wycofywały wszystko co tylko nawet mogło wskazywać na wyśmiewanie jedynego, słusznego ustroju. Nie będę wnikał.
Nadmienię tylko, że autor zginął najprawdopodobniej w obozie NKWD w Chersoniu lub został przez NKWD rozstrzelany. Jedyną pewną rzeczą z końcówki jego życiorysu jest fakt, że został przez NKWD aresztowany we Lwowie.
“Czerwony błazen” jak już wspomniałem nie był książką pisaną z myślą o “pomniku trwalszym niż ze spiżu”. To literatura czysto rozrywkowa. Książka była bardzo popularna w międzywojniu, nakręcili film po którym został jedynie plakat i kilka zdjęć w Narodowym Archiwum Cyfrowym i Fotetece Filmoteki Narodowej:
http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/doccontent?id=114894
“Czerwonego błazna” czytało mi się dobrze. Książka jest pełna owego charakterystycznego, egzaltowanego stylu pisarskiego, w którym to namiętności targają bohaterami, a rządzące nimi emocje co chwila doprowadzają do wybuchów niekontrolowanych zachowań. Łzy ciekną z oczu, damy mdleją a mężczyźni starają się zachować kamienną twarz i dżentelmeńskie maniery nawet pomimo nawałnicy uczuć, która w nich szaleje. Oprócz tego mamy zagadkę (niezbyt trudną wręcz banalną), ale przynajmniej okraszoną mnóstwem wątków pobocznych. Wciąż ciekawe są historie towarzyszące samej zagadce, opisujące Warszawę lat dwudziestych i stosunki społeczno – ekonomiczne.
“Czerwony błazen” nie należał (przynajmniej w moim przypadku) do wielkich objawień z przeszłości, ale nie należał również do wielkich rozczarowań. Ot, całkiem przyjemna, lekko trącąca myszką lektura, którą dobrze znać, ale jak się nie zna to świat czytelniczy się nie zawali.