
I wciąż bez wstępniaków, ale za to z mocnym wsparciem dla braci Ukraińców o ich rychłe zwycięstwo w tej wojnie z ruskimi kacapami.

Ale ja dzisiaj o książce, która prawdopodobnie była jedną z najbardziej popularnych książek czytanych podczas pandemii. A ja ją sobie dopiero całkiem niedawno odświeżyłem. I szczerze Wam powiem – nic z niej nie pamiętałem praktycznie, a wydaje mi się, że była czytana w liceum.

Jaka to jest dobra książka. Sposób narracji, opowieść o mieście i ludziach, których los zamknął nie wiadomo na jak długo, opowieść o heroizmie i tchórzostwie, o miłości i nienawiści do choroby i ludzi. O zmianie, którą można zauważyć i poczuć dopiero w momencie, gdy dotykają nas rzeczy ostateczne.

Oczywiście to opowieść o śmierci, nieuniknionej, ale losowej. O strachu i gniewie na losowość, przypadkowość choroby, byciu ofiarą zarazków, które nie mają poglądów politycznych, nie mają uprzedzeń rasowych, nie patrzą na status i majątek człowieka. One po prostu rozmnażają się tam, gdzie mają najlepsze ku temu warunki. I status majątkowy może pomóc jedynie, jeśli chodzi o odgrodzenie się od biednych i chorych, ale też skutecznie nie uchroni.

Bardzo dobrze czytało mi się tę książkę. Tak niespiesznie, ale też z wyraźnym napięciem. Polubiłem doktora, jego przyjaciół. Za to nie polubiłem miasta Oran i jego mieszkańców. Było mi ich szkoda, żałowałem tak wielu śmierci, ale zupełnie nie mogłem ich polubić w ich masie i liczbie. Lecz gdy poznawałem bliżej określonego człowiek, a to dzięki doktorowi bądź innym to już się trochę nastawienie zmieniało. Faktem jest, że masowość nieszczęścia, wielkie liczby zgonów i zachorowań znieczulają i zniechęcają do przyjrzenia się bliżej przypadkom.

Pamiętacie czerwone nagłówki o liczbie zgonów i nowych przypadków? Pamiętacie, być może bezsilność i niemożność poprawienia czyjegoś losu? Przeżyliśmy to, ale czy to sprawiło, że jesteśmy lepsi? Ja na szczęście nie musiałem być heroiczny podczas pandemii (robiłem to co konieczne), ale wszak po pandemii przyszła wojna. Ale nie o tym tutaj.

„Dżuma” to książka mądra, głęboka, opisująca wiele różnych zjawisk w społeczeństwie, wiele emocji, wiele postaw życiowych (wiem, że trochę jak ze szkolnej wyprawki piszę, ale tak jest). To naprawdę dobra książka, która coś zostawia. I oczywiście te szczury biedne, które są zwiastunem zarazy… Jakąż to epicką scenę z nimi oraz z tramwajami pełnymi trupów jadących na cmentarz można nakręcić…. Albo sobie wyobrazić. Polecam gorąco tę książkę!
Bazyl